4 kwietnia 2014

The funeral

Moi Drodzy Czytelnicy!
Wiem, że jest Was niewielu, ale mimo wszystko chcę napisać kilka słów.
Mam nadzieję, że jeśli jesteście wrażliwi na cierpienie zwierząt nie będziecie obojętni na mój apel i będziecie się nim dzielić, choćby ustnie.
A teraz do rzeczy. Zacznę od tego, że zakładam, iż wszyscy macie psa albo kota. Bo głownie o te zwierzaki chodzi. I o takie, które mieszkają na wsi, albo które są wyprowadzane do parków itp. Słowem takie, które mają kontakt z gęstymi trawami, zaroślami.
Zwracam się do Was, jako właścicieli: zadbajcie o zwierzaki! Uważajcie na kleszcze!
Dlaczego? Opowiem Wam coś.
 
Mój pies, Bruno, rasy malamut, mieszkał w kojcu. Ja starałam się go co dzień wyprowadzać, a jeśli nie ja, to ktoś inny. Jako że mieszkamy na wsi, spacerowaliśmy po pobliskich łąkach i wzgórzach. Po każdej przechadzce starałyśmy się z mamą dokładnie go oglądać, oczywiście zawsze zdarzały się jakieś kleszcze. Nie zawsze też udawało się wszystkie wypatrzeć. Niestety, jeden z tych małych krwiopijców okazał się pechowy. 
Kiedy wyprowadziłam Brunona w poniedziałek zauważyłam, że jego mocz zmienił kolor. Nie był żółty, ale brązowy. Ponadto pies nie chciał jeść i szybko się męczył, nie miał siły. Powiedziałam o tym rodzicom i tego samego popołudnia pojechaliśmy do weterynarza.
Pan doktor szybko zorientował się co jest nie tak. Ogólne osłabienie, brak apetytu, barwa moczu i.. wszechobecne kleszcze. Okazało się, że Bruno zaraził się babeszjozą. Dostał antybiotyk, rozpoczęliśmy leczenie, a raczej walkę o jego życie.
Niestety, później było już tylko gorzej. Bruno wymiotował i nie jadł. Mimo zastrzyków jego stan się pogarszał z każdym dniem. W środę pojawiła się żółtaczka. Psiak nie miał już kompletnie siły. W czwartek, czyli wczoraj, jego stan zupełnie się pogorszył. Bruno nie był już w stanie samodzielnie podejść do miski z wodą. Łapy odmówiły posłuszeństwa, a do tego ciągle męczyły go wymioty.
Do dzisiaj.
 
Bruno był zawsze bardzo żywym psem. Nie wyobrażacie sobie jego reakcji na widok smyczy. Zawsze mieliśmy przy tym niezły ubaw. Tak bardzo kochał spacery...
 
Dziś przed południem Bruno odszedł.
Przynajmniej już nie cierpi.
Ale cierpię ja. Bo przez jednego, małego, wstrętnego robaka straciłam najlepszego przyjaciela. Bo nim właśnie był dla mnie Bruno. Nie był tylko psem. Dogadywałam się z nim lepiej niż z większością znajomych. Strasznie będę za nim tęsknić.
Jednocześnie powala mnie moja własna głupota. Już dawno powinniśmy byli kupić krople albo obrożę przeciw kleszczom.
Wcześniej Bruno był zabezpieczany. Tylko w tym roku jakoś to się odciągało... Ale to chyba przez brak świadomości. Jeszcze nigdy, żaden pies, a było ich już u nas mnóstwo, nie zdechł przez kleszcza. I nikt się tego nie spodziewał...
Wystarczyło jedno niedopatrzenie i ten jeden, pechowy, zarażony kleszcz...
 
Wiecie, gdybym mogła mu jeszcze coś powiedzieć, to chciałabym żeby wiedział, jak bardzo go kochałam. I chciałabym go przeprosić. Bo gdyby nie ludzka głupota, moja głupota, żyłby nadal.
 
 
 
Kochani, jeśli macie zwierzęta, szczególnie psy lub koty, zabezpieczcie je. Uczcie się na cudzych błędach. W ten sposób zaoszczędzicie im bólu i cierpienia, a sobie widoku konającego przyjaciela i kosztów leczenia.
 
A co do tytułu - nie jest on przypadkowy. Piosenka The funeral była naszą ulubioną. Lubiliśmy jej słuchać podczas spacerów...

1 komentarz:

  1. Zwykle nie jestem tak wrażliwa by uronić łzę, ale jak widać jeszcze mam ludzkie instynkty. Ja mam kotkę, której nigdy nie chciałabym stracić. Ale i na nią przyjdzie kiedyś czas. Plus jest taki, że mieszkam w bloku. Mam nadzieję, że to ją przynajmniej trochę uchroni przed tymi 'wampirami'. Uwielbiam husky, piękne psy... ;) Pozdrawiam! I trzymaj się ciepło :) :) :)

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy