23 lipca 2014

Iris


Siedziałam na łóżku wpatrzona w laptopa. Przeglądałam kolejne strony w internecie, czytałam kolejne nie potrzebne mi do szczęścia informacje. Wszystko po to, by jakoś zabić czas. Zbliżała się północ, a mi ciągle nie chciało się spać. Jakieś dwie godziny temu widziałam, jak Iris gasi światło w swoim pokoju. A ja mimo zmęczenia nie potrafiłam zasnąć. Znowu...
Pamiętam tę noc dokładnie. Każdy szczegół, każde uczucie, jakie mi towarzyszyło. Zamykam oczy i widzę każdy obraz wyraźnie, jakbym patrzyła na zdjęcie. A tak bardzo chciałabym zapomnieć...

Siedziałam w kuchni z książką w ręku. Śledziłam kolejne zdania, wczuwając się w emocje bohaterów. Oczyma wyobraźni widziałam wszystkie wydarzenia, a działo się wiele. Właśnie rozgorzała walka. Słyszałam zgrzyt zderzających się ze sobą mieczy i krzyki. Magia literatury... Zaczytana nie zauważyłam, kiedy do pomieszczenia weszła Iris.
- Jeszcze nie śpisz? - spytała, choć w jej głosie nie było nawet nuty zdziwienia.
- Nie... W nocy czyta się najlepiej. - odpowiedziałam nie odrywając się od lektury.
Iris nalała sobie szklankę soku pomarańczowego i ruszyła do wyjścia, jednak coś ją nagle zatrzymało.
- Słyszałaś? -
- Co? - spojrzałam na nią pytającym wzrokiem. Nie musiała odpowiadać. Zza okna dobiegały dziwne hałasy, dopiero teraz zwróciłam na nie uwagę. Kazałam przyjaciółce zgasić światło, po czym wstałam z krzesła i podeszłam do okna. Mimo panującego wokół mroku, dostrzegłam w ogrodzie dwie postaci.
- Drzwi są zamknięte? - spytałam, na co Iris pokiwała twierdząco głową. Sięgnęłam do kieszeni po telefon. Chciałam zadzwonić na policję. Jednak z moim szczęściem jest tak, że kiedy jest potrzebne, bierze sobie urlop. Telefon był zupełnie rozładowany, nie chciał się już nawet włączyć. Spojrzałam na przyjaciółkę.
- Gdzie masz swój telefon? -
- W pokoju, na górze. - odpowiedziała.
- Idź po niego i dzwoń na policję. - powiedziałam nieco rozkazującym tonem. Wiedziałam, że Iris bardzo się boi, też się bałam, ale ktoś tu musiał trzeźwo myśleć. To nie była pierwsza taka sytuacja, wiedziałam, że z wezwaniem policji nie należy zwlekać. Dom, w którym wynajmowałyśmy pokoje znajdował się w niezbyt bezpiecznej dzielnicy. Za dnia jeszcze jakoś dało się tu żyć, ale po zmroku działy się różne rzeczy. Odkąd się tu wprowadziłyśmy słyszałyśmy o dziesiątkach włamań, kilku pobiciach, raz było nawet zabójstwo i gwałt. Obie chciałyśmy się stąd jak najszybciej wynieść, ale jak na razie stać nas było tylko na życie tutaj.
- Cholera, nie mam zasięgu... - przeklęła Iris wracając do kuchni.
- Próbuj dalej... - zachęcałam ją, starając się zachować spokój. Dwie postaci nadal kręciły się po ogrodzie, a ja je uważnie obserwowałam.
- Emma, nie mogę, nie dodzwonię się... - Iris zaczynała panikować.
- Spokojnie, daj mi ten telefon... - chwyciłam komórkę i próbowałam wykręcić numer. Nic.
- Cholera... - zaklęłam pod nosem. Odłożyłam telefon na szafkę i zaczęłam się rozglądać po kuchni. Szukałam czegoś, czym można skrzywdzić ewentualnego napastnika. Chwyciłam dwa największe noże jakie znalazłam. Jeden był dla mnie, drugi dałam Iris. Wyjrzałam ostrożnie przez okno. Przyglądałam się uważnie, ale nie wypatrzyłam nikogo.
- Odeszli... - odetchnęłam z ulgą spoglądając na przyjaciółkę. Uśmiechnęłam się do niej pocieszająco, widząc jej przerażenie. Nieśmiało odwzajemniła gest. Wtedy rozległo się głośne pukanie, a właściwie walenie. Zupełnie jakby ktoś kopał i bił pięściami drzwi. Poczułam jak moje serce automatycznie przyspieszyło.
- Zostań tu. - nakazałam Iris, a sama, z nożem w ręku, poszłam sprawdzić, kto się dobija do wejścia. Kiedy byłam w połowie drogi, hałas ucichł. Podeszłam do drzwi i wyjrzałam przez wizjer. Pusto. Zobaczyłam tylko ciemność. Myślałam, że to już koniec przygód. Tymczasem to był dopiero początek …
Oparłam się o ścianę próbując odetchnąć, kiedy usłyszałam dźwięk rozbijanej szyby i przeraźliwy pisk Iris. Rzuciłam się w stronę kuchni, z której dobiegał hałas. Nieomal zderzyłam się z uciekającą w popłochu przyjaciółką, a widząc jej przerażenie, wiedziałam, że nie jest dobrze. Ostrożnie zajrzałam do kuchni. Dwóch mężczyzn właśnie wdrapywało się do pomieszczenia przez okno. Fakt, że byliśmy na parterze działał tylko na ich korzyść.
Szybko chwyciłam za klamkę i zamknęłam drzwi, zastawiając je stojącym przy ścianie stolikiem. Nie zatrzyma to ich na długo, ale zawsze warto spróbować. Ściskając w ręku kuchenny nóż, chwyciłam przyjaciółkę za rękę i pociągnęłam ją za sobą na górę. Musiałyśmy się gdzieś zabarykadować.
Biegnąc na górę słyszałyśmy tylko, jak włamywacze wybijają szybę w kuchennych drzwiach. Miałyśmy mniej czasu, niż sądziłam.

Spojrzałam przez okno. Księżyc wisiał wysoko na niebie, jasno oświetlając okolicę. Czułam, jak moje serce przyspiesza na myśl o tamtych wydarzeniach. Coś nie pozwalało mi zapomnieć. Chciałam, ale nie potrafiłam...

- Daj telefon. - powiedziałam do Iris wbiegając do pokoju i zamykając za sobą drzwi. Przekręciłam kluczyk w zamku, gdy dotarła do mnie odpowiedź:
- Ty go wzięłaś... - zamarłam w bezruchu. Fakt, ja go wzięłam. I zostawiłam na szafce w kuchni. Cholera! Musiałyśmy wymyślić coś innego.
- Pomóż mi. - zawołałam koleżankę. Razem zastawiłyśmy drzwi komodą. Zobaczymy co nam to da...
- Musimy wiać... - powtarzałam pod nosem jak mantrę, jakby miało to w czymś pomóc. Wyjrzałam przez okno. Za wysoko żeby skoczyć. Słyszałam jak ci dwaj faceci tłuką się na dole, potem było słychać kroki na schodach. Widocznie szukali łupów, czegoś, na czym sporo zarobią. Tak myślałam. Nie wiedziałam, jak bardzo się myliłam...

Nawet nie zauważyłam, jak po moim policzku spłynęła słona łza...

Chodziłam w tą i z powrotem po pokoju próbując coś wymyślić. Wtedy usłyszałam huk. Jeden z nich zaczął dobijać się do drzwi. Iris spanikowana zerwała się z łóżka, na którym przed chwilą siedziała i przywarła plecami do najbliższej ściany, jak gdyby mogła ona stanowić jakąś ochronę.
Mężczyźni próbowali dostać się do pokoju krzycząc coś niezrozumiale. Nie wiedziałam co mogę zrobić, by ratować siebie i przyjaciółkę. I wtedy stało się coś, czego się nie spodziewałam, czego nie przewidziałam. Drzwi były w sporej części oszklone. A dokładniej mówiąc drewniana była tylko rama o szerokości kilkunastu centymetrów. Napastnikom udało się zbić szybę. Pokonanie komody nie stanowiło już dla nich większego problemu...

W przedpokoju zaświeciło się światło. Dopiero to zwróciło moją uwagę. I dopiero teraz uświadomiłam sobie, że nie siedzę już przy laptopie, ale wciskam się w kąt łóżka, rękami obejmując nogi i opierając głowę na kolanach. Drzwi powoli się otworzyły, a stanęła w nich zaspana Iris.
- Wszystko w porządku? - zapytała.
- Tak, tak. Idź spać. - zbyłam ją próbując niezauważalnie otrzeć płynące z mych oczu łzy. Ciemność panująca w pomieszczeniu działa na moją korzyść.
- Ok. Dobranoc. -
- Dobranoc. -

Było ich dwóch. Podchmieleni i śmierdzący. Bezdomni. Ubrani w jakieś łachmany. W rękach trzymali jeszcze nie dopite butelki piwa. Z ich twarzy nie schodziły podłe uśmiechy.
- No patrz co nam się trafiło. - zaczął jeden. Jego kompan nie odpowiedział, ale nie chcąc tracić czasu, wolał od razu przejść do rzeczy. Widziałam jak pożądliwym wzrokiem patrzy na Iris. A ona stała nieruchomo przy tej zimnej ścianie. Sparaliżowana strachem nie potrafiła się ruszyć. Zauważyłam tylko jak niemo szepcze moje imię. Oczekiwała pomocy...
Ścisnęłam mocniej nóż w ręce i podjęłam szybką decyzję. Korzystając z tego, że drugi mężczyzna, zamiast mnie atakować, wolał opróżnić butelkę, zerwałam się z miejsca i wymierzyłam ostrze w napastnika Iris. Niestety w porę odchylił się, więc nie zatopiłam noża w jego plecach, a tylko go skaleczyłam. Wtedy rozpętało się prawdziwe piekło...
Kompan rannego rzucił się na mnie i ciałem przygwoździł do ziemi. Nie miałam możliwości ruchu. Mężczyzna ścisnął moje nadgarstki tak mocno, że czułam, jak w rękach przestaje mi krążyć krew.
- Takaś odważna? - wrzasnął, a alkoholowy odór z jego ust sprawił, że niewiele brakowało, bym zwróciła kolację. Odwróciłam głowę w bok. Iris ciągle stała przy ścianie trzęsąc się ze strachu. 'Dziewczyno, zrobiłabyś coś, cokolwiek!' skarciłam ją w myślach. Ale szybko dotarło do mnie, że nie mogę tego od niej wymagać. Już raz to przeszła, jak była nastolatką. Jej ojczym...
W tym momencie moją uwagę zwróciło coś innego. Mężczyzna, którego raniłam, wyciągnął pasek ze spodni. Patrzyłam jak zbliża się do mnie. Próbowałam się wyrywać, ale z marnym skutkiem. Po chwili miałam już związane ręce.
- Najpierw zajmiemy się tobą, bohaterko. Ślicznotka będzie na później... - mężczyzna, który mnie trzymał spojrzał pożądliwie na Iris. Widziałam w jej oczach paraliżujący strach, który uniemożliwiał jej jakikolwiek ruch. Widziałam łzy spływające po jej policzkach...
Nagle poczułam silny ból na twarzy. Właśnie dostałam pierwszy cios w policzek. I nie ostatni. I o ile pierwszy został wymierzony otwartą dłonią, za każdym kolejnym razem obrywałam pięścią. Trzymający mnie mężczyzna, korzystając z faktu, że mam związane ręce, puścił moje nadgarstki, by zedrzeć ze mnie bluzkę. Ale to nie wystarczyło. Po chwili leżałam na podłodze naga, przytrzymywana przez jednego z napastników, podczas gdy drugi bił mnie i gwałcił...

Wstałam gwałtownie z łóżka i usiadłam na jego brzegu. Oparłam łokcie na kolanach, twarz ukrywając w dłoniach. Moje serce waliło, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Cała się trzęsłam, nie wiem czy z zimna, czy z emocji. Do oczu cisnęły się łzy, ale nie chciałam płakać. Nie miałam już sił, by znowu płakać...

Więcej nie pamiętam. Straciłam przytomność. Wiem tylko, że sąsiedzi, zaniepokojeni hałasem, wezwali policję. Przyjechali, zanim tamci zdążyli skrzywdzić Iris. To dobrze. Ona jest taka delikatna... Wystarczająco dużo przeszła, chociaż niczym sobie na to nie zasłużyła. Ja jakoś dam radę. Jestem silna. Czeka mnie jeszcze wiele nieprzespanych nocy, ale dam radę. Gdyby to znowu spotkało Iris... Nie miałabym już przyjaciółki... Straciłabym ją na zawsze... Ale mam ją przy sobie. Musimy zadbać o siebie nawzajem. W końcu nie mamy nikogo więcej, tylko siebie. Ja jestem jej nadzieją, a ona jest tym samym dla mnie.

6 lipca 2014

FANFICTION: Fatah

Wstępu słów kilka: po pierwsze, miałam ambitny plan na trochę przerwać publikowanie ff i dać Wam coś swojego. Ale niestety lipiec okazał się dla mnie okrutnym miesiącem i nie daje chwili wytchnienia. Dlatego na moje autorskie prace musicie jeszcze troszkę poczekać. Ale żeby nie było, że długo mnie nie ma, wrzucam to. Początkowo nie miałam w planie publikowania tego shota, ale... 
PS. Wszelkie zaległości na Waszych blogach postaram się wkrótce nadrobić i skomentować, ale może to trochę potrwać, więc cierpliwości. ;)

Loki powraca. Uznajcie ten ff za opis wyciętej z 'Mrocznego świata' sceny, gdzieś pomiędzy śmiercią Friggi i końcem filmu... :D

Asgard powoli układał się do snu. Niebo rozbłysło blaskiem milionów gwiazd. Wiatr błądził między gałęziami drzew, przerywając wszechobecną ciszę szumem liści. Młody książę przemierzał pałacowe ogrody, kierując się do północnej bramy, a stamtąd ruszył w stronę jeziora. Właśnie tam miał nadzieję ją odnaleźć.
Stanął na brzegu wpatrując się w ciemną toń. Przykucnął, szepcząc jej imię:
- Fatah... -
- Zaiste, jesteś wielkim magiem Loki. - tuż za plecami księcia zmaterializowała się postać. Była to kobieta o siwych, niemalże śnieżnobiałych włosach. Zgięta wpół opierała się na długiej lasce. Loki odwrócił się gwałtownie słysząc jej zachrypły głos i powitał ją cwaniackim uśmiechem.
- Cieszę się, że w końcu to dostrzegłaś. - odpowiedział wstając.
- Widziałam to przez cały czas. Tylko zastanawiałam się, czy to aby na pewno powód do dumy...-
- To znaczy? -
- To znaczy, że w całej swojej zawziętości i mocy ignorujesz największą magię w całym wszechświecie... -
- O czym ty mówisz? - zapytał zaciekawiony.
- Wiesz, istnieje czar znacznie silniejszy od wszystkich innych. Nie jest to ani biała, ani tym bardziej czarna magia. Ja wiem, po co tu przyszedłeś i po co wywołałeś mnie z głębin, ale zapewniam cię, że bez tej mocy wszelkie twoje plany spełzną na niczym, zamienią się w gruz nim zdążysz postawić z nich solidny mur, obrócą się wniwecz, nim zaczniesz je spełniać. - wyjaśniła kobieta.
- Fatah, jesteś najpotężniejszą czarownicą na asgardzkiej ziemi. Szanuję cię, także dlatego, że sporą część swojej wiedzy i mocy przekazałaś mi. Ale naprawdę nie mam cierpliwości, żeby słuchać twoich mistycznych opowiastek. Mów do rzeczy... - powiedział znużonym głosem, rozkładając ręce na boki.
- Chłopcze. - zaczęła ze spokojem wiedźma. - To nie jest czcza gadanina. Ja ci mówię, co będzie. Nie trzeba mieć daru widzenia przyszłości, żeby się domyśleć, jak się skończą twoje... zabiegi... -
- Ha! Zabiegi? Plany pozbycia się istoty, która przez tyle lat oszukiwała mnie i poniżała nazywasz zabiegami? Odyn zginie. I ja tego osobiście dopilnuję, jeśli będzie trzeba ubrudzę sobie ręce krwią, ale zrobię wszystko by Odyn przestał istnieć! - krzyknął poddenerwowany książę.
- Loki! – czarownica pokiwała przecząco głową – Nie masz szans! Sam na własne życzenie pozbawiłeś się największej siły, największej mocy. Bez niej jesteś nikim! -
- Co? - książę uniósł brwi w geście zdziwienia.
- Tak Loki. Jesteś nikim, bo na własne życzenie pozbawiłeś się magii miłości. Odrzuciłeś rodzinę. Odyn, Frigga i Thor jako jedyni we wszystkich Dziewięciu Światach obdarzyli cię miłością bezwarunkową, a ty ją odtrąciłeś. Nie potrafiłeś jej odwzajemnić, bo byłeś zaślepiony złością i chęcią zemsty. A za co chciałeś się mścić? Za to, że Odyn ocalił cię od pewnej śmierci? Za to, że Thor był ci bratem i chociaż czasem fakt, był irytujący, ale zawsze mogłeś na niego liczyć? I w końcu za to, że Frigga na przekór wszystkiemu przez lata dawała ci matczyną troskę, opiekowała się tobą, pokochała jak własne dziecko? - wyrzuciła mu czarownica.
- Odyn i Thor w żaden sposób nie zasłużyli sobie na to, bym obdarzył ich jakimkolwiek tkliwym uczuciem. Frigga była jedyną istotą, na której kiedykolwiek mi zależało... - rzucił Loki odwracając się plecami do rozmówczyni i zaplatając ręce na piersi.
- Doprawdy? I dlatego odkąd poznałeś prawdę o swoim pochodzeniu zachowywałeś się jak obrażony dzieciak? Dlatego planowałeś i knułeś przeciwko Odynowi, ukochanemu mężowi Friggi, który razem z nią cię wychował? Pomyślałeś choć przez chwilę o tym, co by poczuła, gdyby dożyła chwili, w której zabiłbyś Wszechojca? Albo czy zastanowiłeś się nad tym, jak przeżywałaby śmierć Thora, gdyby jakimś sposobem udałoby ci się go zgładzić? Nawet jeśli żywiłeś jakiekolwiek uczucia wobec Wszechmatki, nie potrafiłeś ich dowieść czynami. A czymże jest miłość bez uczynków? - zapadła cisza. Loki stał wpatrzony w toń jeziora i milczał. Fatah zbliżyła się do księcia i kładąc mu rękę na ramieniu, kontynuowała:
- Teraz jej już nie ma. Jedyna istota, która cię kochała, nie żyje. Zostałeś pozbawiony matczynej miłości i ciepła. Ty nie jesteś zły Loki. Ty się po prostu pogubiłeś. Ani ja, ani twoja matka nie uczyłyśmy cię zabijania. Nie wpajałyśmy ci chęci mordu i zemsty. Jesteś bogiem kłamstwa, ale nie jesteś do cna zły. Potrafisz się zmienić, ale musisz tego chcieć. I w tym mogę ci pomóc. Ale nie pomogę ci zgładzić Odyna. Dla twojego dobra. Twoja pycha po objęciu tronu rychło doprowadziłaby do twojej zguby. A tego nie chcę. I ty też nie. -
Loki nie odpowiedział. Minął czarownicę i ruszył w kierunku pałacu ze wzrokiem wpatrzonym w ścieżkę. Fatah obejrzała się za nim i pokręciła głową z dezaprobatą. Podniosła oczy ku górze i wyszukała jedną z jasno świecących gwiazd.
- Nie zrozumiał, Friggo. Teraz może być już tylko gorzej... - szepnęła głęboko wzdychając, po czym zamknęła oczy i po chwili rozpłynęła się w powietrzu, nie zostawiając po sobie żadnego śladu.

** Przy okazji zapraszam na drugiego bloga. **
 

Obserwatorzy