25 marca 2014

In joy and sorrow - introduction

Muzyka do fragmentu: Muse - Hurricanes and Butterflies

*
Ostatnie promienie zachodzącego słońca padały pomarańczową łuną na jej twarz, wpatrzoną gdzieś daleko w horyzont. Delikatny wiatr muskał jej ciało. Usiadła tak, by fale ciepłej, morskiej wody mogły raz po raz obmywać jej stopy. Dłońmi kreśliła na piasku sobie tylko znane kształty. Zamknęła oczy by móc wczuć się w ciszę, która niosła ukojenie w smutkach i zarazem potęgowała poczucie szczęścia. Podparła się na łokciach i odchyliła głowę do tyłu. Długie, kruczoczarne włosy dziewczyny opadły na piasek, a serce zabiło mocniej pobudzone zapachem morza.

Był dla niej jak narkotyk. Nie potrafiłaby bez niego żyć. Już nie.

*
 
Nienawidziła kończyć pracy tak późno. Ostatni autobus już odjechał, musiała więc wracać do domu pieszo. Miała wybór: przejść maksymalnie dwa kilometry przez park, albo nadrobić drogi i pójść przez miasto. Druga opcja wydawała się rozsądniejsza - więcej ludzi, więcej świateł. Ale była zmęczona. Nie miała ochoty na nocny spacer po mieście. Chciała być w domu jak najszybciej. Ruszyła w stronę parku.
Kiedy tylko przeszła przez bramę pożałowała swojej decycji.

- Cholera, jak tu ciemno... - zaklęła pod nosem. Ale nie miała już siły zawracać. Czuła jak mimo marszu jej powieki stają się coraz cięższe. Sięgnęła do torebki, z której chciała wyjąć małą, podręczną latarkę. Kupiła ją tak 'na wszelki wypadek' i oto ów wypadek się przydarzył.
Szła na tyle szybko na ile pozwalały jej siły. Chciała jak najszybciej opuścić to miejsce. Wydawało jej się takie... mroczne. Księżyc krył się za chmurami, silny wiatr wyginał drzewa, gdzieniegdzie odzywały się nocne ptaki.
- Zdecydowanie za dużo horrorów. - uśmiechnęła się sama do siebie. W tym momencie zdała sobie sprawę, że słyszy nie tylko ptaki. Jej uśmiech równie szybko zniknął jak się pojawił. Kroki. Gdzieś za nią.
- Nie... - wyszeptała błagalnym głosem, jakby już prosiła tego kogoś, kto za nią szedł, by nie robił jej krzywdy. Czuła jak jej serce zaczęło wariować, oddech znacznie przyśpieszył. Nie czuła już zmęczenia, a strach, który pobudzał jej mięśnie. Najpierw nieznacznie przyśpieszyła kroku, po chwili jednak zaczęła biec. Chciała się odwrócić, sprawdzić czy ten ktoś za nią biegnie. Zobaczyła tylko spowitą ciemnością parkową alejkę. Tymczasem wiatr tak, jakby chciał zrobić jej na złość poruszył pobliskim drzewem tak mocno, że sporej wielkości sucha gałąź spadła na ścieżkę, po której biegła dziewczyna. Tą bitwę wygrała natura. Ciemnowłosa po chwili leżała na ścieżce z potłuczonymi kolanami i obtartymi dłońmi. Kiedy spróbowała wstać poczuła pieczenie także na twarzy. Chciała dotknąć zranionego miejsca, sprawdzić czy bardzo krwawi, ale zatrzymała rękę w połowie drogi. Zastygła w tej pozycji niczym porażona piorunem, bo akurat w tym momencie chmury odsłoniły jasny księżyc i oczom dziewczyny ukazała się stojąca nad nią ciemna postać.

*
 
- Nic się pani nie stało? - usłyszała niski, zachrypnięty głos. Była jednak zbyt przerażona by cokolwiek odpowiedzieć. Serce waliło w jej piersi jak gdyby chciało się stamtąd wydostać. Patrzyła jak stojący nad nią człowiek wyciąga rękę.

- Nie dotykaj mnie! -wrzasnęła przestraszona dziewczyna. Męższyzna stanął w bezruchu.
 
- Przepraszam, nie chciałem pani wystraszyć. Chciałem tylko pomóc... - powiedział, po czym odszedł zostawiając dziewczynę samą.
Siedziała tak jeszcze przez chwilę jakby analizując to, co się wydarzyło. W końcu podniosła się, zabrała torebkę, która przy upadku odleciała kawałek i ruszyła w wyznaczonym wcześniej celu.
- Idiotka. Koleś chciał ci pomóc, a ty na niego nawrzeszczałaś... - skarciła się w myślach. - ... Ale nie musiał się za mną skradać! - dokończyła półgłosem.
 
Minęło jeszcze kilka minut zanim stanęła przed niewielkim domem jednorodzinnym. Na tej ulicy było takich wiele, ale ten jeden się wyróżniał. Śnieżnobiałe, zdobione ramy okien wyglądały gustownie na tle bladoróżowych ścian. Nieduża, drewniana weranda dodawała całości uroku. Zadbany dom otaczał równie wypielęgnowany ogród. Różany ogród. Róże wszelkich rozmiarów i kolorów zdecydowanie zdominowały ten zakątek ziemi. Ale to wszystko zasługa właścicielki. Kochała te kwiaty. Uwielbiała ich zapach, który nocą zdawał się być bardziej wyrazisty. Całe to otoczenie nocą nabierało swoistego uroku. Na widok ukochanego domu na twarzy dziewczyny pojawił się szeroki uśmiech. Choć mieszkała w nim sama, uwielbiała to miejsce. Nie podejrzewała jednak, że to wkrótce może się zmienić.

Kiedy przeszła przez furkę zwolniła kroku. Tutaj już czuła się bezpiecznie, a chciała nacieszyć się unoszącym się dookoła zapachem ukochanych róż. Wdychała powietrze głęboko i przez chwilę zatrzymywała je w płucach, jak gdyby chciała napełnić całą siebie tym aromatem. W końcu weszła na werandę i zbliżyła się do drzwi. Księżyc znów schował się za chmurami. Próbowała po ciemku wygrzebać z torebki klucze, ale te jak na złość wraz z innymi mniej lub bardziej potrzebnymi rzeczami, postanowiły pobawić się z właścicielką w ciuciubabkę.

Nagle usłyszała za plecami szmer. Nie zdążyła jednak zobaczyć, co to takiego. Poczuła silny ból na karku, a potem była już tylko ciemność.




TO BE CONTINUED...
Krótko bo to tylko wstęp do opowiadania. Ale więcej nie zdradzę, a niech was ciekawość zeżre!
I też dlatego, że to tylko wstęp muzyka jest inna. Do wstępu - Muse. Do całego opowiadania - patrz tytuł.

Obserwatorzy