21 czerwca 2014

FANFICTION: Rozwiązanie sprawy Charlotte Wrigley III

Dwaj mężczyźni siedzący w czarnym aucie cierpliwie czekali, aż śledzona przez nich kobieta w końcu wyjdzie. Przebywała tam już jakieś dwie godziny, a oni przez cały ten czas czujnie obserwowali budynek przy Baker Street.
- Jak myślisz, uda mu się? - zaczął jeden z mężczyzn, siedzący na miejscu pasażera.
- Mam taką nadzieję. Dawno nikogo nie sprzątnąłem, ostatnio chyba tydzień temu... - odezwał się kierowca.
- Faktycznie, dawno. - zakpił pierwszy.
- A z panienką to może byśmy się zabawili... - kierowca od razu posłał koledze podły uśmiech, jednak równie szybko ten uśmiech zniknął z jego twarzy gdy usłyszał:
- Szef kazał ich zlikwidować, a nie się z nimi bawić. Jak ci się chce, to idź do burdelu... -
- Jakbym nie miał na co pieniędzy wydawać... Swoją drogą ten gość musi z niezłej imprezy wracać. - kierowca chcąc zmienić temat wskazał na zmierzającego w ich kierunku bezdomnego. Mężczyzna pchał przed sobą sklepowy wózek i z daleka można było dostrzec, że był pod wpływem niejednego piwa. Zbliżał się do czarnego auta nie zważając na przeszkody, przede wszystkim plączące się nogi. Niestety, dla niego, w pewnym momencie zachwiał się, pchając wózek wprost na mercedesa. Mężczyźni dotychczas siedzący w samochodzie niemalże wyskoczyli z niego jak poparzeni i zaczęli wrzeszczeć na bezdomnego, używając przy tym najbardziej niecenzuralnych słów, jakie znali. Skłonni byli nawet pobić tego człowieka, nie miał bowiem czym zapłacić za wyrządzoną szkodę. Jednak w tej chwili dało się usłyszeć dobiegający z przeciwnej strony ulicy dźwięk zamykanych drzwi. Kierowca mercedesa obejrzał się i widząc, że kobieta w charakterystycznym brązowym płaszczu właśnie wsiadła do taksówki, rzucił się w kierunku auta, krzycząc do współpracownika:
- Wsiadaj, bo nam zwieje! -
- Znajdę cię... - wysyczał bezdomnemu pasażer mercedesa.
- Na pewno... - szepnął do siebie mężczyzna z wózkiem, patrząc jak auto odjeżdża z piskiem opon.
Jechali za taksówką nie dłużej niż pięć minut, kiedy zauważyli, że wracają na Baker Street.
- Zapomniała czegoś... Kobiety... - zaczął narzekać kierowca mercedesa.
Kiedy auta w końcu zatrzymały się, kobieta wysiadła z taksówki i wróciła do mieszkania pod numerem 221B, a niczego nieświadomi mężczyźni usadowili się wygodnie w fotelach, kontynuując obserwacje.

- Wszyscy pamiętają, co mają robić? - zapytał Sherlock, chcąc się upewnić, że wszyscy go zrozumieli. Pani Hudson wkładała właśnie płaszcz i czapkę należące do panny Nettles. Ona sama zaś także była już gotowa do wyjścia.
- Może pani iść. - detektyw zwrócił się do starszej kobiety, a ta tylko pokiwała głową i wyszła. Sherlock podszedł do okna tak, by nie było go widać z zewnątrz i obserwował, jak pani Hudson wsiadała do taksówki i jak czarne auto ruszyło za nią. Po chwili dostrzegł też parkujący przy wejściu czerwony samochód. Mary.
- Panno Nettles, transport czeka... - poinformował nie zaszczycając kobiety spojrzeniem. Jane chwyciła klamkę i miała już wychodzić, ale w ostatniej chwili zwróciła się jeszcze do detektywa:
- Panie Holmes... Dziękuję. -
- Jeszcze nie ma pani za co dziękować... -odpowiedział tym razem posyłając jej lekki uśmiech.
Stał tak w oknie jeszcze przez chwilę, dopóki klientka nie odjechała z Mary do bezpiecznego miejsca, którym miał być dom Watsonów. Potem chwycił za płaszcz i kierując się w stronę wyjścia rzucił do Johna:
- Na nas też już pora. -
Po chwili spod Baker Street 221B odjechała jedna taksówka, by ustąpić miejsca innej. Pani Hudson wysiadła z auta i wróciła do mieszkania, obserwowana przez nieświadomych niczego mężczyzn w mercedesie.

- To jaki mamy plan? - spytał John.
- Przecież wszystko wyjaśniłem... -
- Powiedziałeś tylko, że jedziemy do fabryki. Ale co dalej, co tam zamierzasz zrobić? -
- Nie wiem. - odpowiedział bez ogródek detektyw.
- Co? Jak to nie wiesz? Genialny Sherlock nie ma planu? - zirytował się doktor.
- Ma, ale jest ich co najmniej kilkanaście... Mam ci objaśnić wszystko, ze szczegółami? -
- Daruj sobie... - odpowiedział John i wlepił nos w szybę wywołując tym samym uśmiech na twarzy Sherlocka.

Fabryka G&B Company leżała kilkanaście kilometrów na południowy wschód od Londynu. Był to kompleks trzech budynków ustawionych w kształt litery U. W ich pobliżu czuć było nieprzyjemny odór wydobywający się z przetwarzanych chemikaliów.
Taksówka zatrzymała się przed bramą wjazdową. Sherlock i John wysiedli, przyglądając się bacznie otoczeniu. Jak się okazało fabryka była pilnie strzeżona, otoczona płotem z drutu kolczastego. Przy głównej bramie stało dwóch strażników z psami.
- Prawie jak baza wojskowa... - zakpił pod nosem Watson.
Mężczyźni podeszli do budki strażników. Holmes wyciągnął z kieszeni identyfikator i pokazał go jednemu z mundurowych, po czym obaj zostali wpuszczeni na teren zakładu.
- Ekhem, Mycroft? - spytał dla pewności John.
- Mamy maksymalnie dwie godziny, zanim dokopią się tam, gdzie nie powinni... - odpowiedział Sherlock, a kiedy zbliżyli się do wejścia, dodał:
- Nie mamy dużo czasu, więc musimy się rozdzielić. Ja pójdę w tamtą stronę, a ty w tą. - John spojrzał w kierunku, który pokazał jego przyjaciel.
- A właściwie to czego mam szukać? - zapytał kierując wzrok na detektywa, albo raczej na miejsce, w którym przed chwilą stał. - Aha... - westchnął i ruszył wgłąb korytarza.

Mężczyzna w eleganckim garniturze stał przy biurku, wpatrując się w ekrany monitorów. Widział każdy ich krok, każde posunięcie. I już wiedział, co ma zrobić. Holmes zaszedł za daleko. Nie mógł pozwolić, żeby obcy kręcili się po fabryce. Skinął głową na dwóch dobrze zbudowanych mężczyzn stojących obok. Nie mówiąc nic, wskazał na jeden z monitorów. Zrozumieli. Kiedy już mieli wyjść, mężczyzna w garniturze skierował do nich jedno polecenie:
- Jeśli zajdzie potrzeba... zabijcie. -

John szedł korytarzem, mijając kolejne pomieszczenia. Trafił do nieużywanej części budynku – pokoje były albo puste, albo po prostu zamknięte. Doszedł do rozwidlenia, mógł iść w prawo lub w lewo. W korytarzu po jego lewej najwyraźniej przepaliły się wszystkie żarówki, więc żwawo ruszył w przeciwnym kierunku. Jednak słysząc dobiegający z końca korytarza hałas, zwolnił. Próbował domyślać się co to, ale wtedy poczuł ból w tylnej części głowy. A potem była już tylko ciemność...

Sherlock nie widząc nic ciekawego w pomieszczeniach na parterze, ruszył schodami na piętro. Jednak będąc w połowie drogi, poczuł coś dziwnego. Intuicja? Nie tym razem. To było coś innego. Czyjś wzrok. Ktoś go obserwował. Rozejrzał się dookoła, ale nie było nikogo ani przed, ani za nim. Zmrużył oczy i przygotowując się na wszelką ewentualność, zapytał głośno:
- Kim jesteś? -
- Zamknij się i idź przed siebie! - odpowiedział ktoś szeptem. Dopiero teraz Holmes dostrzegł uchylone drzwi. Za nimi panował mrok, więc nie dostrzegł tego, kto się odezwał. Ruszył więc przed siebie, zgodnie z poleceniem. Szedł długim korytarzem, do jego uszu dobiegał jedynie stłumiony hałas produkcji z dołu. Nagle kilka kroków przed nim uchyliły się drzwi. Nieznacznie, jak poprzednio.
W pokoju panowała ciemność. Okna zasłonięto ciężkimi, grubymi kotarami, żeby żaden promień światła nie przeniknął do wnętrza. W powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach stęchlizny. Sherlock zamknął za sobą drzwi, szukając czegokolwiek, co mogłoby okazać się przydatnym. Wtedy znowu usłyszał głos, tym razem bardziej zdecydowany, pewniejszy:
- Wiem kim jesteś i wiem po co tu jesteś. Nie jesteś pierwszy. Wcześniej była tu ona, ale pozbyli się jej. Ciebie też się pozbędą. Chyba, że będziesz szybszy. Ale masz małe szanse... -
- Widocznie nie znasz mnie tak dobrze, jak ci się wydaje. Co wiesz? -
- Ja wiem wszystko, ale nie mogę nic powiedzieć. Mogę ci tylko coś dać... -
- Co takiego? - Sherlock chciał przedłużyć rozmowę jak najdłużej. Już i tak sporo się dowiedział o osobie, z którą rozmawiał: mężczyzna, koło czterdziestki. Najprawdopodobniej pracownik fabryki – zdradzał go sposób, w jaki się wypowiadał. Jednak ku zaskoczeniu detektywa, odpowiedziała mu cisza. Wyciągnął latarkę i rozejrzał się wokół. Pusto. Nie ma nikogo. Tylko na biurku ustawionym przy ścianie leżał pendrive – najprawdopodobniej jedyne źródło dowodów w tej sprawie.
Potrzebował komputera. Musiał tu i teraz sprawdzić zawartość pandrive'a. Ruszył w stronę drzwi wiedząc, że gdzieś na terenie fabryki musi być jakiś komputer. Otworzył drzwi, jednak nie było mu dane przejść dalej. Dwóch dobrze zbudowanym mężczyzn czekało na niego, a kiedy tylko wychylił się zza drzwi, wymierzyli w niego bronią.
- Pan pójdzie z nami... - powiedział jeden z nich, zaciągając rosyjskim akcentem. Holmes nie miał wyjścia. Poszedł, mając lufy dwóch pistoletów przystawione do głowy.

Zaprowadzili go do pomieszczenia gdzieś w podziemiach. Posadzili na krześle, związali i zaczęli przesłuchanie, tylko że na swoich zasadach. Bili go i kopali. Próbowali wyciągnąć z niego wszystko, czego się dowiedział. Przestali dopiero wtedy, gdy usłyszeli za sobą chrząknięcie.
- Proszę, proszę, a któż to? Witam serdecznie w moich skromnych progach, panie Holmes. - z cienia wyłoniła się postać. Był to mężczyzna niski i niezwykle szczupły. Ubrany był w drogi garnitur, najpewniej szyty na miarę. W głowie Sherlocka pojawiło się jedno, krótkie słowo: prezes. Mężczyzna zbliżył się do detektywa i patrząc prosto w twarz, zapytał przesadnie kulturalnym tonem:
- Czego pan tu szuka, o ile oczywiście mogę wiedzieć? -
- Ależ oczywiście, że pan może. Szukam dowodów i wskazówek, które powiedzą mi, kto zamordował Charlotte Wrigley i co się naprawdę stało z tymi pięcioma osobami, które rzekomo popełniły samobójstwa. - odpowiedział Sherlock.
- I co, udało się panu już coś znaleźć? - na to pytanie detektyw wolał nie odpowiadać. Nie był do końca pewien, czego może się spodziewać po prezesie. Ten natomiast, widząc jego niezdecydowanie postanowił mu pomóc w podjęci właściwej decyzji. Skinął na jednego ze swoich ludzi, który za chwilę opuścił pomieszczenie.
- Panie Holmes – zaczął prezes – Doskonale pan wie, że ja wiem, że pan wie... Albo raczej że pan ma. Ma pan coś, czego mieć nie powinien i co absolutnie nie może ujrzeć światła dziennego. Dlatego chcę dać panu szansę. Zrobimy wymianę. - w tym momencie do pomieszczenia weszło dwóch ludzi Sorokina, wlekąc za sobą pobitego Watsona. Sherlock zaniemówił na ten widok. Owszem, miał świadomość, że mogą złapać ich obu, prawdopodobieństwo takiej sytuacji było ogromne. Miał jednak nadzieję, że uda im się tego uniknąć. Niestety, źle kalkulował. Przeliczył się. Patrzył teraz na twarz przyjaciela ociekającą krwią z licznych ran i złamanego nosa. Dostrzegł, że ma złamaną rękę i najprawdopodobniej kilka żeber. Starał się tego po sobie nie pokazywać, ale zdenerwował się. Nie, on się wkurzył i to bardzo...
- Czego chcesz? - Sherlock bardzo dobrze wiedział, czego oczekuje prezes, ale chciał dać sobie trochę czasu na wymyślenie czegoś, co pomogłoby im się stąd wydostać w jednym kawałku. I wtedy sobie przypomniał: są tu już znacznie dłużej, niż dwie godziny...
- Ha! Jesteś mistrzem dedukcji, a każesz sobie objaśniać tak prostą rzecz? Naprawdę się nie domyślasz? Przecież ten tu to podobno twój przyjaciel... - szydził prezes wskazując ręką Johna leżącego teraz na brudnej podłodze.
- Wolę się upewnić... - rzucił Holmes.
- A więc dobrze, wyjaśnię ci wszystko. Otóż oczekuję, że oddasz mi to, co jakimś cudem udało ci się zdobyć, a ja w zamian oddam ci twojego... przyjaciela. I puszczę was wolno, pod warunkiem, że więcej się tu nie pokażesz. - prezes posłał detektywowi cyniczny uśmiech, dając jasno do zrozumienia, że kiedy ich wypuści, snajperzy postarają się, żeby nie dotarli do domu.
Sherlock nie odpowiedział. Jego plan przewidywał trochę inny scenariusz. W tej chwili w pomieszczeniu poza nim i Johnem było trzech ludzi Sorokina i sam prezes. Holmes zdawał sobie sprawę, że był osłabiony po pobiciu, ale miał szansę. Musiał ją wykorzystać.
Jak długo siedział przywiązany do krzesła, tak długo próbował niezauważenie uwolnić się z więzów. W końcu mu się udało. Swoją drogą, dziwił się, że nie użyli kajdanek, ale może szef żałuje pieniędzy na wyposażenie? Albo uznali, że nie jest wystarczająco groźny? Jeśli tak, to się przeliczyli.
Uwolniwszy ręce z więzów Sherlock czekał na odpowiedni moment, by zaatakować. Prezes przez cały czas coś tłumaczył, gadał od rzeczy, ale Holmes przestał go słuchać. Musiał się skupić na czymś innym, na ratowaniu życia swojego i Watsona. W pewnej chwili Sorokin odwrócił się od detektywa i mając ręce skrzyżowane na plecach, zrobił kilka kroków, odsuwając się od więźnia. To był ten moment. Sherlock nie zastanawiając się dłużej wstał gwałtownie z krzesła i stojącemu najbliżej mężczyźnie wymierzył silny cios w krtań. Jeden był na chwilę unieszkodliwiony. Jednak od razu pozostali dwaj rzucili się na detektywa. Pierwszy wyciągnął broń i wymierzył nią w Holmesa. Ten jednym szybkim ruchem chwycił rękę mężczyzny i wykręcił ją tak, że teraz broń mierzyła prosto w jego serce. Sherlock nacisnął spust. Musiał.
Trzeci z ludzi prezesa stanął do walki wręcz. Wymierzał kolejne ciosy, jednak detektyw umiejętnie ich unikał. Pochyliwszy się przed prawym sierpowym napastnika, Holmes uderzył go pięścią w brzuch. Mężczyzna zgiął się w pół z bólu, co natychmiast wykorzystał Sherlock i angażując wszystkie siły kopnął go w głowę, celując w skroń. Trzeci z napastników padł na ziemię nieprzytomny.
Detektyw podniósł wzrok szukając ostatniego wroga. Nie dostrzegł go jednak. Zamiast tego poczuł jak ktoś przykłada zimną lufę z tyłu jego głowy. Po chwili usłyszał też dźwięk odblokowywania pistoletu.
- Nieładnie, oj nieładnie, panie Holmes. - zaśmiał się prezes. - A chciałem dać panu szansę... Niestety w tej sytuacji jestem zmuszony sam odebrać to, co mi pan zabrał. I odbiorę to, tylko że z pańskich... zimnych rączek... - Sorokin mocniej docisnął broń do głowy detektywa, gdy dało się usłyszeć stłumiony odgłos lecącego śmigłowca.
- Co u licha... - zaklął pod nosem prezes, nieświadomie opuszczając nieznacznie broń. Sherlock znów wykorzystał sytuację. Odwrócił się gwałtownie chwytając Sorokina za rękę, w której trzymał pistolet i pchnął go na ścianę. Trzymając dłoń mężczyzny w silnym uścisku uderzał nią o mur chcąc wytrącić mu broń. Prezes nie pozwolił jednak na to i drugą ręką chciał odepchnąć od siebie detektywa. Szarpali się tak przez dłuższą chwilę. W końcu padł strzał...

Mary i Jane siedziały przy kuchennym stole. Obie były niespokojne. Upłynęły już ponad dwie godziny, odkąd ani Holmes, ani John nie dawali znaku życia. Mary nie wytrzymywała już tej niepewności. Gwałtownie wstała z miejsca i chwyciła za telefon.
- Już i tak długo zwlekałam... - wyszeptała. Czym prędzej wybrała numer.
- Lestrade... - zaczęła, gdy ktoś podniósł słuchawkę.
- Yy, nie, sierżant Donovan. Inspektor Lestrade zostawił... - odezwała się kobieta po drugiej stronie.
- Co jest? - Mary usłyszała głos Grega.
- Sherlock i John... - zaczęła.
- Gdzie są? - zapytał krótko inspektor.
- W fabryce. -

Ponad dwadzieścia jednostek policyjnych, w tym kilka tych najlepszych – najlepiej wyposażonych i opancerzonych, dwa śmigłowce, cztery karetki. Lestrade zaangażował kogo tylko mógł. Cała ekipa jechała do fabryki na złamanie karku.
Na miejsce dotarli po jakichś trzydziestu minutach. Bez zbędnych ceregieli wkroczyli na teren fabryki i zaczęli ją przeszukiwać. Dokładnie, pomieszczenie za pomieszczeniem, hala za halą, pokój za pokojem.
Funkcjonariusze zebrali wszystkich pracowników w hali w skrzydle wschodnim. Nikt teraz nie mógł opuścić terenu zakładu. Rozpoczęto pierwsze przesłuchania.
Lestrade przebywał w zachodnim skrzydle, na parterze. Razem z Donovan próbowali jakoś rozgryźć to miejsce, wydedukować, gdzie mogą być Holmes i Watson. Stali na końcu korytarza, tuż przy wejściu do podziemnych pomieszczeń. Jednak drzwi tam prowadzące były zamknięte. Dlatego wykluczyli to miejsce niemal od razu.
- Gdzie oni są do jasnej cholery?! - wrzasnął poirytowany inspektor.
- Spokojnie, zaraz ich znaj... - Donovan przerwała w pół słowa słysząc huk wystrzału. Spojrzała na drzwi prowadzące do piwnic, potem na Lestrade'a. Ten bez dłuższego zastanowienia podszedł do drzwi i przestrzelił zamek.
Biegiem rzucili się w dół po stromych schodach. W korytarzu było ciemno, przez chwilę jasna łuna padała od strony otwartych drzwi. Policjanci zwolnili, trzymając w rękach broń gotową do wystrzału. Po jakichś stu metrach dostrzegli w mroku otwarte drzwi i wyłaniającą się zza nich postać.

Prezes zamarł w bezruchu patrząc, jak Sherlock powoli osuwa się na ziemię. Dopiero dobiegający z góry huk wystrzału skłonił go do ucieczki. Wybiegł na korytarz. Słyszał odgłos kroków dobiegający od strony głównego wejścia. Ruszył więc w przeciwnym kierunku.
Sherlock upadł na kolana. Prawą ręką dociskał ranę na brzuchu usiłując choć w minimalnym stopniu zmniejszyć krwawienie. Spojrzał na Watsona. Ciągle był nieprzytomny. A może już nie żył? Holmes zacisnął powieki i potrząsnął głową, chcąc odgonić od siebie takie myśli. Powoli podniósł swoje obolałe ciało i słaniając się nieco podszedł do przyjaciela. Chwycił go za nadgarstek. Puls był ledwie wyczuwalny, ale był.
- Mary mnie zabije... - szepnął. Jednak w tym momencie jego uwagę odwrócił dobiegający z korytarza hałas. Ktoś biegł. Detektyw opierając się o ścianę zbliżył się do drzwi i nieznacznie wychylił się zza framugi. W nikłym świetle otwartych kilkadziesiąt metrów dalej drzwi dostrzegł dwie postacie. Rozpoznał je od razu.
- Lestrade... - wypowiedział nazwisko inspektora. Jednak czuł, że siły go coraz bardziej opuszczają, że się wykrwawia. W końcu upadł na ziemię, tracąc przytomność.

Obudziły go jasne promienie słońca przebijające się przez szyby okien. Powoli otwierał oczy, jego źrenice niechętnie przystosowywały się do panującej wokół jasności. W końcu rozejrzał się po pokoju. Białe ściany, sprzęt... Jest w szpitalu... Ale co z...?
Jego przemyślenia przerwała pielęgniarka, która właśnie zauważyła, że się wybudził. Głośno zawołała lekarza.
- Ciszej trochę można? Głowa mnie boli... - wymamrotał John. Kiedy zobaczył nad sobą lekarza bez zastanowienia zapytał:
- Sherlock. Sherlock Holmes. Co z nim? - jednak lekarz to zignorował. Watson nie reagował na polecenia doktora, zamiast tego chwycił go za rękę i ze stanowczością ponowił pytanie:
- Gdzie jest Sherlock? -
- W sali obok... - odpowiedział zirytowany lekarz.
- Co z nim? -
- Powiem, jeśli pozwoli się pan w końcu zbadać! - John ustąpił. Spojrzał tylko w stronę szyby dzielącej salę od korytarza. Mary... Posłał jej lekki uśmiech, na co ta odpowiedziała tym samym.

Następnego dnia zarówno John, jak i Sherlock zostali przeniesieni do wspólnej sali. W końcu mogli porozmawiać o tym, co się wydarzyło.
- To jak to się właściwie skończyło? Sam wiesz, nie dotrwałem do końca imprezy... - zapytał z przekąsem Watson.
- No ale chyba widzisz, jak się skończyło, obaj tu leżymy. Ty masz połamane kości, a ja dziurę w brzuchu. -
- Tyle akurat zdążyłem zauważyć. Ale sprawa... -
- Sprawa też się skończyła. Na pendrivie były nagrania i kilka innych plików. Wyszło na to, że fabryka środków czyszczących była jedną wielką przykrywką dla grubszych interesów, a to, że wyrzucali odpady produkcyjne do lasu w porównaniu z resztą, było niewiele znaczącym przewinieniem. Sorokin handlował bronią, narkotykami, prał brudne pieniądze, ostatnimi czasy maczał palce nawet w prostytucji. A to wszystko na zlecenie rosyjskiej mafii. - wyjaśnił Sherlock.
- I Charlotte to wszystko odkryła? -
- Przez to zginęła. Co tak naprawdę wiedziała nie do końca wiadomo. I tych kilka osób, które wcześniej zginęły – oni też wiedzieli, nawet brali w tym udział. Ale chcieli to przerwać. Obudziło się w nich sumienie... -
- Poniewczasie... -
- Na szczęście Sorokin nie uciekł; teren fabryki był obstawiony. Więc... masz świetny materiał na nowy wpis na bloga. - stwierdził Sherlock. John tylko spojrzał na przyjaciela i szczerze się zaśmiał.


No i jest. Skończyłam. Ale nie jestem zadowolona. Jakoś tak nie Sherlockowo... 
Po prostu za bardzo się rozpisałam. Zmęczył mnie ten ff. Cóż, w porównaniu do Moffat'a czy Gatiss'a jestem marnym pyłkiem... :D
ZAPOMNIAŁABYM.. KLAUDIO W. SZATANIRRO, JILIO PYY, ZUZAJS WRÓBEL, FURT! OGROMNE DZIĘKI ZA KOMENTARZE!
NIECH MOC BĘDZIE Z WAMI, czy jakoś tak to było... :D

10 czerwca 2014

FANFICTION: Sprawy Charlotte Wrigley ciąg dalszy II


Wszyscy trzej mężczyźni spojrzeli na Jane z zainteresowaniem. Co takiego mogła mieć do powiedzenia? Pierwszy zreflektował się John i podał dziewczynie krzesło by mogła usiąść. Holmes i Watson zajęli miejsca w swoich niezawodnych fotelach, Lestade natomiast oparł się o ścianę wkładając ręce do kieszeni płaszcza.
- Słuchamy, pani Nettles. - zaczął John. Sherlock zaś nie odzywał się ani słowem, odkąd dziewczyna pojawiła się w mieszkaniu. Słuchał i obserwował. Pierwszą rzeczą, która przykuła jego uwagę był folder, który Jane trzymała kurczowo w rękach, przyciskając go do piersi. Ewidentnie było tam coś ważnego, zapewne coś, co mogło rzucić jasne światło na całą sprawę i udzielić odpowiedzi na pojawiające się ciągle pytania. Na razie jednak panowie musieli wysłuchać tego, co miała do powiedzenia przyjaciółka denatki.
- Poznałam Charlotte na studiach. Szybko się zaprzyjaźniłyśmy, stałyśmy się najlepszymi przyjaciółkami. Nigdy nie miałyśmy przed sobą tajemnic. - zaczęła opowiadać Jane – Połączyła nas wspólna pasja, dziennikarstwo. Po studiach obie trafiłyśmy na praktyki do Park Gazette i ku naszej ogromnej radości, po praktykach zostałyśmy tam zatrudnione. To znaczy, ja cieszyłam się z tej posady, ale Charlotte była bardziej ambitna. Stwierdziła, że zrobi wszystko, by załapać się do którejś z większych londyńskich gazet. Potrzebowała tylko dobrego materiału, żeby móc się wybić. Stwierdziła, że największe możliwości da jej dziennikarstwo śledcze. I zaczęła szukać. Na początku napisała kilka artykułów o drobnych przestępstwach, ale nie było to nic znaczącego. Dopiero kilka miesięcy temu trafiła na coś ciekawego. W fabryce G&B Company miało miejsce kilka zagadkowych zgonów. Śladów jako takich było niewiele, więc policja szybko umorzyła śledztwo, twierdząc, że wszystkie te osoby popełniły samobójstwa i żaden zgon nie był powiązany z resztą. Charlotte w to nie wierzyła. Zaczęła szukać. A im dłużej szukała, tym gorsze rzeczy znajdowała. Każdy kolejny trop utwierdzał ją w przekonaniu, że pracownicy G&B Company zostali po prostu zamordowani. W końcu znalazła coś, czego nie powinna była znaleźć. Przez to zginęła. Ci sami ludzie, którzy zlecili 'sprzątnięcie' pracowników fabryki, zlecili także zabójstwo Charlotte, bo znalazła coś, co mogło im zaszkodzić. Nie wiem co to było, ale w tym folderze są wszystkie informacje, które udało jej się zebrać. - przerwała, podając papiery drżącymi rękoma Sherlockowi. Gdy ten je chwycił, ona przytrzymała dokumenty i patrząc detektywowi prosto w oczy dodała:
- Jeśli uda się panu znaleźć to, co znalazła Charlotte, rozwiąże pan zagadkę tajemniczych samobójstw w fabryce. A jeśli rozwiąże pan tą zagadkę, znajdzie pan też zabójcę Charlotte. - po tych słowach Jane puściła papiery pozwalając Holmesowi pogrążyć się w lekturze.

Panna Nettles opuściła mieszkanie detektywa, z nadzieją, a może raczej ze szczerą wiarą, że ten szybko znajdzie zabójcę jej przyjaciółki. Wyciągnęła rękę, by gestem przywołać taksówkę. Wsiadła do auta podając kierowcy adres. Ale przeoczyła jedną rzecz. Czarnego mercedesa, zaparkowanego po drugiej strony ulicy. Nie zwróciła także uwagi na to, że kiedy taksówka odjechała, ów mercedes ruszył za nią...

W pokoju na piętrze panował półmrok. Jedynym źródłem światła była lampa stojąca w rogu pomieszczenia. Sherlock siedział na podłodze, mając wzrok utkwiony w dokumentach rozłożonych wokół. John natomiast zajął miejsce w ulubionym fotelu, z kubkiem gorącej kawy w ręku. Północ minęła już dawno, a oni przez cały tan czas studiowali zawartość folderu, który dostali od Jane.
Z treści owych dokumentów wynikało, że G&B Company to spółka zajmująca się produkcją środków czyszczących. Główna siedziba firmy mieściła się w Londynie, sama fabryka zaś znajdowała się za miastem, kilkanaście kilometrów na południe. Najwyraźniej jednak, nie wszystko funkcjonowało tam zgodnie z prawem. Wśród dokumentów Sherlock znalazł zdjęcia, na których widać firmowe ciężarówki i ludzi rozładowujących ich zawartość, najprawdopodobniej odpady produkcyjne. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że robili to w lesie, po zmroku.
- Myślisz, że to Charlotte zrobiła te zdjęcia? - zapytał Watson.
- Nie sądzę. To raczej ktoś ze środka. Wrigley je kupiła, albo zdobyła w inny sposób. - odpowiedział detektyw.
- Może. A co z tymi pięcioma trupami z fabryki? -
- To właśnie jest interesujące. Pięć różnych osób, pięć samobójstw w jednej firmie w przeciągu kilku miesięcy. Śledztwo prowadził niejaki Tanner. Nie wiem, co to za fajtłapa, ale nie wierzę, że tak po prostu stwierdził, że ci ludzie sami się pozabijali. -
- Myślisz, że dał się przekupić? - doktor posłał przyjacielowi pytające spojrzenie.
- Może, a może go zastraszyli, może zaszantażowali. Jest kilka możliwości. W każdym bądź razie na pewno trzeba będzie się rozejrzeć po fabryce... -
- Co masz na myśli? - spytał John, ale nie usłyszał odpowiedzi. Zamiast tego patrzył, jak Holmes wstaje z podłogi i sięga po płaszcz.
- Sherlock, dokąd ty się wybierasz? Jest środek nocy! -
- ...I najlepsza pora na zbieranie informacji. - rzucił detektyw kierując się do wyjścia. Watson tylko westchnął i już bardziej do siebie dodał:
- Ok, to ty szukaj informacji, a ja się prześpię... -

Pierwsze promienie słońca przebiły się przez delikatną zasłonę okna, tym samym budząc dziewczynę. Przeciągnęła się na łóżku szeroko ziewając. Ten dzień miał wyglądać jak każdy poprzedni. Pobudka, prysznic, śniadanie i do pracy. Wszystko szło zgodnie z planem dopóki Jane nie otworzyła drzwi mieszkania. Na wycieraczce zobaczyła kartkę. Rozejrzała się, ale nikogo nie było w pobliżu. Podniosła więc znalezisko i zaczęła czytać. Z każdym kolejnym słowem była przerażona coraz bardziej. Zasłoniła ręką usta i wpatrywała się w tekst. Wiedziała już, że nie jest bezpieczna. Wiedziała też, że w tej sytuacji praca musi poczekać. Jedynym rozsądnym rozwiązaniem, jakie w tej chwili widziała, było poproszenie o pomoc detektywa.

Nie spał już, ale nie miał ochoty wstawać. Perspektywa spędzenia nocy na kanapie tych kilka godzin temu wydawała się całkiem znośna. Teraz wiedział, że będzie musiał przecierpieć swoje. Kiedy usłyszał kroki na schodach miał nadzieję, że to on. Nie, Sherlock nie chodzi tak powoli. W takim razie to pewnie pani Hudson. Przetarł ręką po twarzy – znów starsza pani będzie myślała... A z resztą, niech sobie myśli co chce. W tym momencie rozległo się pukanie.
- Sherlock, masz gościa. - obwieściła stojąc jeszcze w progu kobieta.
- Sherlocka nie ma. - odezwał się John usiłując podnieść się z kanapy.
- Przepraszam... - wtrąciła się Jane – Ja muszę się pilnie zobaczyć z panem Holmesem. -
- Ale powtarzam, że go nie ma! - uniósł się doktor – Ach, to pani... A o co chodzi? - dodał już nieco spokojniej.
- O to... - szepnęła podając mężczyźnie kartkę. Tę samą kartkę, którą znalazła pod drzwiami. Tę, na której ktoś napisał dwa krótkie, ale treściwe zdania: "Jeśli on rozwiąże tą sprawę, oboje pójdziecie do piachu. Trzeba było zachować to i owo dla siebie."
John nie powiedział nic, tylko gestem pokazał Jane, by usiadła. W milczeniu sięgnął po telefon i zadzwonił do przyjaciela. Ten jednak nie odbierał. Watson wysłał mu wiadomość: "Jeśli ciągle żyjesz, to się odezwij, albo wróć na BS. Jest problem."
- Co teraz? - spytała nieśmiało panna Nettles.
- Nie wiem. Ale na pewno nie może teraz pani nigdzie się ruszyć sama. Najlepiej będzie, jeśli zostanie pani tutaj. - odpowiedział John, z zamyśleniem spoglądając w okno.

Szedł zamyślony ulicami Londynu nie zważając na to, czy ktoś idzie z naprzeciwka. Był zawiedziony. Bezdomni zwykle dostarczali mu potrzebnych informacji, tym razem niewiele udało mu się dowiedzieć. Właściwie nie dowiedział się niczego nowego, poza nazwiskiem prezesa, ale to niewiele wniosło do sprawy. Długo zastanawiał się, co robić, ale w końcu wymyślił. Nie będzie to proste, ale spróbować trzeba...
W tym momencie usłyszał znajomy dzwonek telefonu. Wyjął komórkę z kieszeni. John. Nie, w tym momencie nie miał ochoty na tłumaczenie gdzie jest i co robił pół nocy na mieście. Postanowił nie odbierać, ale po chwili przyszła wiadomość od doktora. Intrygująca wiadomość. Trzeba złapać taksówkę...
Jakieś pół godziny później był na miejscu, na Baker Street. Żwawym krokiem pokonał schody prowadzące do mieszkania i otworzył drzwi. John, Jane i pani Hudson siedzieli w pokoju spokojnie popijając herbatę.
- Cóż takiego się stało, że kazałeś mi natychmiast przyjeżdżać? - zapytał doktora zdejmując płaszcz.
- Proszę, oto co się stało. - lekarz podał Sherlockowi kartkę z groźbą. Holmes przeczytał ową informację i uśmiechnął się pod nosem.
- Dobrze. Zabawimy się... - detektyw utkwił wzrok w ścianie przed sobą.
- Proszę? - odezwała się nieśmiało Jane. Sherlock westchnął głośno.
- Posłuchajcie mnie uważnie, bo nie będę dwa razy powtarzał. Oto co zrobimy... -

 TO BE CONTINUED... again...

 
Dwa słowa na koniec. Nie jestem w stanie powiedzieć kiedy będzie następna część. Będzie ona najważniejsza i zarazem najtrudniejsza, więc nie chcę się za bardzo śpieszyć. Ponadto... coś jest nie tak. Potrzebuję urlopu, kilku dni bez pisania. Sami widzicie, że jakość powyższej notki nie jest najlepsza. Jakoś w ogóle nie potrafię się skupić na pisaniu. Na pewno wcześniej, niż w następny czwartek nie dodam końcówki. Może nawet później...

5 czerwca 2014

FANFICTION: Sprawa Charlotte Wrigley I

Weszła bez pukania. Nie dostrzegła nikogo, więc ruszyła dalej. Już na schodach słyszała melodię graną przez niego na skrzypcach. Uśmiechnęła się lekko. Całkiem nieźle mu szło. Ostrożnie stąpała po kolejnych stopniach, by żadna deska pod jej stopami nie zaskrzypiała zbyt głośno. Podeszła do drzwi i pchnęła je lekko. Nie śmiała jednak przekroczyć progu. Muzyka ustała. Przestał grać. Nie potrafiła zrobić kolejnego kroku. Wpatrywała się tylko tępo w podłogę. Nie miała pewności, czy postępuje słusznie. Ale już było za późno na wątpliwości.
Kiedy drzwi otworzyły się gwałtownie, spojrzała przed siebie. Zobaczyła go na własne oczy. Wiele o nim słyszała, widziała go nawet w gazetach, a teraz stał krok przed nią. Nie mówił nic. Dostrzegła jednak jego pytające spojrzenie.
- Nazywam się Charlotte Wrigley. Potrzebuję pańskiej pomocy. -
Jeszcze przez chwilę patrzył na nią w milczeniu. Widziała jak delikatnie mruży oczy. Czyżby się zastanawiał czy ją przyjąć? Na odpowiedź nie musiała długo czekać. Gestem zaprosił ją do środka i podsunął jej krzesło by usiadła. Sam zajął miejsce w swoim ulubionym fotelu. Założył nogę na nogę, ręce położył na oparciach fotela i spojrzał na klientkę.
- Słucham. - ponaglił kobietę widząc jej niezdecydowanie.
- Przychodzę do pana, ponieważ... - brunetka utkwiła wzrok w podłodze. On cierpliwie czekał, aż zacznie opowiadać swoją historię – zapewne kolejną nudną historię o tym, że ją mąż zdradza, tylko nie wie czy cycatą sąsiadką, czy młodą blondynką z warzywniaka. Albo lepiej, że jej przyjaciółka zdradza męża, tylko, o ironio, nie wiadomo z kim.
- Prze... przepraszam. Nie potrzebnie zajmuję pański cenny czas. Przepraszam. - wydukała kobieta i pospiesznie ruszyła ku wyjściu. On tylko zmarszczył brwi i odprowadził ją wzrokiem.

- Chłopcy, przyniosłam wam herbatę! - wykrzyknęła radośnie ze schodów pani Hudson. Weszła do pokoju i postawiła tacę na stoliku.
- Dziękujemy. - mruknął pod nosem John wpatrzony w monitor laptopa. Był zbyt zajęty pisaniem nowego wpisu na bloga, by choćby spojrzeć w kierunku starszej pani. Sherlock zaś stał przy oknie wpatrzony w jakiś punkt w oddali i najwyraźniej nie miał ochoty odzywać się do kogokolwiek. Do czasu. Nie minęło pięć minut od wyjścia pani Hudson, a Holmes zaczął chodzić po mieszkaniu w tą i z powrotem. W końcu zatrzymał się gwałtownie na środku pokoju i wymruczał:
- Nudzi mi się! - John nie odpowiedział nic. Przewrócił tylko teatralnie oczami i wrócił do pisania. Nie dane mu było jednak dokończyć. Jakby na zawołanie, ku uciesze Sherlocka zadzwonił telefon. Wiadomość. Lestrade. Zabójstwo.
Holmes uśmiechnął się szeroko do telefonu i chwyciwszy płaszcz wybiegł z mieszkania niczym poparzony.
- Sherlock... Co się stało? Sherlock?! - Watson nie usłyszał jednak odpowiedzi. Krótko mówiąc został zignorowany. Westchnął ciężko i zamknąwszy laptopa ruszył za przyjacielem.

Po niecałych czterdziestu minutach jazdy byli na miejscu. Brenford. Augustus Close. W okolicy rzeka wyrzuciła na brzeg ciało kobiety.
Sherlock szedł pewnym krokiem. Zwłoki leżały na brzegu przykryte czarną folią. Wyciągnął rękę i odsłonił twarz denatki.
- Kobieta nazywa się... - zaczął Lestrade.
- Charlotte Wrigley... - przerwał mu Holmes. Rozpoznał ją od razu. Kasztanowe włosy, charakterystyczne rysy twarzy...
- Skąd wiesz? Znasz ją? - zapytał John.
- Tak jakby. - odpowiedział detektyw – Była u mnie wczoraj. -
- Była twoją klientką? -
- Nie. Przyszła, ale nie powiedziała po co. I wyszła. - Sherlock wzruszył ramionami.
John uniósł znacząco brwi ze zdziwienia, ale nic nie odpowiedział. Podszedł do zwłok i po pierwszych oględzinach stwierdził:
- Ciało znajdowało się w wodzie jakieś osiem godzin co najmniej. -
- Zwróć uwagę na zasiniaczenia z tyłu głowy... - wtrącił Lastrade.
- Hmm, została uderzona jakimś tępym narzędziem i to kilkakrotnie. Ale dopiero sekcja odpowie nam na pytanie, czy wpadając do wody była nieprzytomna, czy już martwa... - Watson spojrzał na Sherlocka. Myślał. Przyglądał się i rozmyślał. Chyba już na coś wpadł.
- Miała przy sobie dokumenty? - zapytał nagle detektyw.
- Miała tylko ten identyfikator. - odpowiedział Lestrade podając mu zabezpieczony przedmiot. Była to plastikowa karta, wielkości karty bankomatowej, ze zdjęciem, nazwiskiem ofiary i logo firmy.
- Park Gazette... - wymruczał pod nosem Holmes i nie zastanawiając się dłużej ruszył w stronę czekającej taksówki.
- Sherlock? Dokąd idziesz? - krzyknął za nim John.
- Do redakcji. - odpowiedział detektyw unosząc dłoń, w której trzymał identyfikator. Chwilę później odjechał taksówką w stronę centrum.

Budynek, w którym mieściła się redakcja nie wyróżniał się spośród innych. Ot, kamienica jakich wiele w tym mieście. Nawet po wejściu do środka nie można było jednoznacznie stwierdzić, czy tu faktycznie znajduje się 'centrum dowodzenia' londyńskiej gazety. Żadnego szyldu, czy czegokolwiek w tym rodzaju. Kilka biurek, prawie przy każdym ktoś siedział. Albo czterdziestokilkuletnia tleniona blondynka, obgryzająca właśnie paznokieć z małego palca, albo niechlujnie ubrany facet, wyraźnie na kacu. Tylko jedno biurko stało puste. Tylko na tym jednym biurku panował porządek: papiery posortowane i poukładane, wszystkie ołówki i długopisy znalazły swoje miejsce w kubku stojącym obok niedużej lampki, komputer był wyłączony. Uwagę Sherlocka zwróciła małych rozmiarów tablica korkowa, oparta o ścianę obok biurka. Do owej tablicy przyczepionych było kilka kartek z notatkami: "Spotkanie z J. 17.00", "Znaleźć kontakt do prezesa", "G&B COMP". Reszty notatek Holmes niestety nie zdążył przeczytać, ponieważ podszedł do niego mężczyzna, około trzydziestu lat i bojowo nastawiony, zapytał:
- Kim pan jest? Co pan tu robi? -
- Ja? Ja się nazywam... Adam. Adam Smith. Byłem, to znaczy jestem przyjacielem Charlotte. - wymyślił na szybko detektyw. Niestety, mężczyzna rozpoznał go, w końcu twarz Sherlocka już wielokrotnie ukazała się na łamach prasy i w telewizji. Więc stwierdziwszy, że nie życzy sobie obecności detektywa w redakcji, kazał ochroniarzom wskazać mu drogę do wyjścia. W ten oto sposób Holmes był zmuszony skorzystać z pomocy Lestrade'a i za jego pośrednictwem wyciągnąć jak najwięcej informacji z redakcji.

Było późne popołudnie, kiedy John i Lestrade pojawili się w mieszkaniu Sherlocka. Każdy z nich miał coś do powiedzenia.
- Znam wstępne wyniki sekcji. - zaczął John – Ciało znajdowało się w wodzie około dziewięciu godzin. Co ciekawe, w płucach nie znaleziono ani śladu wody. Kobieta była więc martwa, kiedy jej ciało wrzucono do rzeki. Przyczyną śmierci było najpewniej silne uderzenie tępym narzędziem w tył głowy. - wyjaśnił zajmując miejsce w swoim ulubionym fotelu.
- Jeszcze wczoraj była w redakcji, pracownicy twierdzą, że wyszła koło 16.30. Od tamtej pory nikt się z nią nie kontaktował, więc nikt nie wiedział, że jej się coś stało. Nawet to, że nie zjawiła się w biurze nikogo nie zdziwiło, bo podobno często pracowała "w terenie". - dodał Lestrade.
- J. - wyszeptał Holmes. Lekarz i inspektor spojrzeli na siebie nawzajem, nie rozumiejąc, o co chodziło detektywowi. Po chwili obaj posłali przyjacielowi pytające spojrzenie.
- Na tablicy w biurze Charlotte wisiała kartka, "Spotkanie z J. 17.00'. Wyszła o 16.30, więc zapewne wybierała się na to spotkanie. - wyjaśnił Sherlock.- Pytanie tylko, kim jest J.-
W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. To była pani Hudson, ale nie sama.
- Sherlock, masz gościa. - powiedziała starsza kobieta, wpuszczając do pomieszczenia młodą kobietę, dwudziestokilkuletnią. Miała krótkie blond włosy i charakterystyczne duże okulary na nosie. Holmes rozpoznał w niej jedną z dziennikarek Park Gazette. Kiedy tam był, tylko ta jedna dziewczyna była wyraźnie skupiona na pracy.
- Dobry wieczór. Ja nazywam się Jane Nettles, jestem przyjaciółką Charlotte Wrigley. - zwróciła się nieśmiało do Sherlocka – Wiem, że interesował się pan sprawą jej śmierci, a ja... Ja chyba wiem, kto ją zamordował... -


TO BE CONTINUED... ;)

Obserwatorzy