7 kwietnia 2014

In joy and sorrow part two

Oh girl, we are the same.
We are young and lost and so afraid.
There's no cure for the pain,
no shelter from the rain.
All our prayers seem to fall.

In joy and sorrow
my home's in your arms.
In world so hollow
it's breaking my heart.


*
Minął kolejny dzień. I następny. Mężczyzna ciągle przetrzymywał Jane w tym samym pokoju. Tym razem jednak związał jej nogi i ręce, by uniemożliwić ewentualną ucieczkę.
Dziewczyna widywała go tylko gdy przychodził z posiłkiem. Resztę czasu spędzała sama. Bez telewizji czy komputera. Dostała tylko jakąś starą, cienką książkę. Nie była specjalnie ciekawa, ale i tak brunetka przeczytała ją już co najmniej trzy razy. 
Kolejnego dnia, jakąś godzinę po kolacji, brunet zjawił się w pokoju. Bez słowa rozwiązał dziewczynie nogi i pomógł wstać. Potem chwycił ją mocno za związane ze sobą nadgarstki i wyprowadził na balkon.
Było już ciemno, więc niewiele widziała. Jednak gdy przekroczyli próg uderzył ją charakterystyczny zapach. Byli nad morzem. Świeżość i rześkość powietrza po kilku dniach spędzonych w zamknięciu sprawiły, że zakręciło się jej w głowie. Zamknęła oczy i skupiła uwagę na falach szumiących nieopodal. Kochała morze. Zawsze kojarzyło jej się z wolnością. Dziś jednak więzy na rękach i silne ramiona nieznajomego nie pozwalały jej poczuć tej wolności.
Nagle poczuła jak brunet oplata ją ramieniem w pasie. Szybkim ruchem przyciągnął ją do siebie. Drugą ręką głaskał jej włosy i ramiona. Jane poczuła jak mężczyzna przykłada twarz do jej głowy. Usłyszała szum powietrza, gdy wciągał do płuc zapach jej włosów. Jej oddech przyspieszył, serce biło mocniej. Nie wiedziała, czego ma się spodziewać, a to potęgowało uczucie strachu i niepewności.
- Jesteśmy tak do siebie podobni. Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że tacy sami. Dlatego musimy być razem, rozumiesz? Jesteśmy jednością. Ja jestem twój, a ty jesteś moja. Nikt już mi cię nie odbierze. Jesteś tylko moja, Jane. Moja. - wyszeptał. Dziewczyna  nic nie odpowiedziała. Szczerze mówiąc, w którejś chwili przestała go słuchać. Wpadła bowiem na pewien pomysł. Są na zewnątrz. W pobliżu muszą być jacyś ludzie. Musiała jakoś zwrócić ich uwagę. Ręce miała związane, ale usta wolne.
Nie zastanawiając się dłużej krzyknęła ile sił w płucach:
- Pomocy! Ratunku! -
Poczuła silne szarpnięcie. Mężczyzna szybkim ruchem odwrócił ją twarzą ku sobie. Spojrzał na nią ze złością. Przerażona dziewczyna spodziewała się kary, podobnie jak wcześniej za próbę ucieczki. Jednak twarz nieznajomego zaczęła się zmieniać. Na jego ustach pojawił się uśmiech, ale nie czuły czy serdeczny. Był to raczej szyderczy uśmiech, pełen pogardy, poczucia wyższości.
- Możesz krzyczeć do woli. Śmiało. I tak nikt cię nie usłyszy. Najbliższe zabudowania są kilka kilometrów stąd. Co więcej, nikt nie powołany nie zjawi się tu nocą. Ludzie dookoła są przekonani, że to miejsce jest... nawiedzone. Boją się tu łazić po zmroku. Głupcy. - zaśmiał się szyderczo mężczyzna. - To na czym skończyliśmy? Ach tak... Jak więc już powiedziałem, jesteś moja. - powiedział przyciągając Jane jeszcze bliżej siebie. Objął ją ramionami tak, by nie mogła mu się wyrwać i zaczął całować. Nie wiedząc czemu, brunetka odwzajemniła pocałunek. Nie potrafiła mu się w tej chwili sprzeciwić.
- Do pokoju. - rozkazał mężczyzna odrywając usta od warg Jane. Ta jednak stała jeszcze chwilę w miejscu oszołomiona tym, co przed chwilą się wydarzyło. Czuła, że serce za moment wyskoczy jej z piersi. Z zamyślenia wyrwał ją brunet, który widząc brak reakcji na polecenie pociągnął dziewczynę za ramię i wprowadził do pokoju.
- Idź spać. - rzucił na odchodne kierując się do drzwi.
- Łatwo powiedzieć... - wymamrotała pod nosem brunetka.

*
Mijały kolejne dni. Dni zamieniały się w tygodnie. Jane straciła już rachubę. Nie wiedziała jak długo jest więźniem bruneta. Chociaż nie chciała przyznać tego nawet przed samą sobą, zaczynała się przyzwyczajać do zaistniałej sytuacji. Ostatecznie nie było jej tu aż tak źle. Dostawała jedzenie, nie musiała nic robić, a mężczyzna, choć fakt, był porywaczem, nie znęcał się nad nią ani nie bił. Nie licząc tego razu gdy dostała "karę" za próbę ucieczki...
Zauważyła nawet zmianę w jego postępowaniu. Częściej do niej zaglądał, można by powiedzieć, że zabawiał rozmową.
Przez cały ten czas Jane zadawała sobie pytanie: po co? Po co ją porwał? Nie krzywdzi, nie zmusza do niczego, no, poza siedzeniem w tym pokoju. Nie rozumiała jego postępowania. Niby ją porwał, ale zajmuje się nią, opiekuje, jak gdyby była chora, a nie przetrzymywana.
Któregoś wieczora nawet odważyła się go o to zapytać, ale nie uzyskała odpowiedzi.

*
Tygodnie zamieniły się w miesiące. Jane straciła już nadzieję na wolność, na to, że ktoś ją tu znajdzie. Przestała już myśleć o tym, co zrobi, jak się uwolni, bo wiedziała, że tego nie zrobi. Nie potrafiła, nie wiedziała jak. Większość znajomych już pewnie uznała ją za zmarłą.
Tak dołujące myśli prześladowały Jane praktycznie co noc. Od kilku dni budziła się z krzykiem. Początkowo nie przychodził, nie reagował. Jednak ostatniej nocy przyszedł. Usiadł na łóżku obok płaczącej dziewczyny, objął ramieniem i zaczął pocieszać. A ona się nie wyrywała. Potrzebowała czyjejś bliskości. Potrzebowała zrozumienia. On, choć był winien całej tej sytuacji, był zarazem jedyną osobą, u której dziewczyna mogła zaznać krzty pokrzepienia.
Następnej nocy sytuacja wyglądała podobnie. Do czasu.
Mężczyzna obudzony krzykiem wszedł do pokoju. Znów płakała. Usiadł obok niej na łóżku i przytulił. Brunetka wzdrygnęła się czując jego ciepło. Po chwili poczuła jego dotyk na włosach. Jak zwykle gładził je i chłonął ich zapach mając głowę opartą na ramieniu dziewczyny. Jane nie zastanawiając się długo odwróciła się tak, by móc spojrzeć w oczy bruneta.
- Naprawdę mnie kochasz? - zapytała. Mężczyzna, choć był wyraźnie zaskoczony pytaniem, odpowiedział:
- Tak. Kocham cię, Jane. -
- Udowodnij mi. - wyszeptała, przysunęła się bliżej do bruneta i związanymi rękami zaczęła głaskać jego tors, kierując się ku górze. W końcu zatrzymała dłonie na jego twarzy i zbliżyła drżące usta do jego warg. W momencie, w którym złączyli się w pocałunku, wszelkie hamulce przestały mieć jakiekolwiek znaczenie.

*
Ostatnie promienie zachodzącego słońca padały pomarańczową łuną na jej twarz, wpatrzoną gdzieś daleko w horyzont. Delikatny wiatr muskał jej ciało. Usiadła tak, by fale ciepłej, morskiej wody mogły raz po raz obmywać jej stopy. Dłońmi kreśliła na piasku sobie tylko znane kształty. Zamknęła oczy by móc wczuć się w ciszę, która niosła ukojenie w smutkach i zarazem potęgowała poczucie szczęścia. Podparła się na łokciach i odchyliła głowę do tyłu. Długie, kruczoczarne włosy dziewczyny opadły na piasek, a serce zabiło mocniej pobudzone zapachem morza.
Był dla niej jak narkotyk. Siedział tuż obok, a ona biła się z myślami. Z jednej strony obawiała się go, była świadoma niebezpieczeństwa, wiedziała, jak to może się skończyć. Z drugiej jednak był jedyną osobą, którą widywała od kilku miesięcy. Poza tym pociągał ją, sama nie wiedziała dlaczego. Odczuwała dziwny dyskomfort za każdym razem, gdy wychodził na dłużej.
Thomas. Tak ma na imię. Ona mieszka w jego domu, on się nią opiekuje. Jeśli wychodzą na zewnątrz, to tylko razem. Thomas zabronił jej spacerować samej. A ona jest mu posłuszna.
Już właściwie zapomniała, co to jest wolność. Dawne wspomnienia wydawały jej się tak nierealne, jakby były snem. Jedyną rzeczywistością jaką teraz znała był Thomas i jego dom. Teraz to był także jej dom. Chyba nie potrafiłaby już żyć inaczej. Nie potrafiłaby żyć bez niego.

*
Była noc. Thomas spał tuż obok. Jednak Jane nie mogła zmrużyć oczu. Odczuwała dziwny niepokój, jakby przeczuwała, że stanie się coś nie dobrego.
Nagle usłyszała stłumiony warkot silnika. Blask halogenów dotarł aż do pokoju, w którym spali.
- Thomas... - wyszeptała delikatnie szarpiąc ramię mężczyzny. W momencie, gdy otworzył oczy, kolejne światła padły na śnieżnobiałe ściany. Brunet zerwał się z miejsca.
- Zostań tu. - rozkazał, zakładając w pośpiechu szlafrok i wyszedł. Kiedy drzwi się za nim zamknęły, Jane usłyszała dźwięk przekręcanego w zamku kluczyka.
Nie minęły dwie minuty, gdy dziewczyna usłyszała dobiegający z dołu hałas. Ktoś krzyczał, ale dźwięk był przytłumiony, przez co nie dało się nic zrozumieć.
Teraz przestraszyła się na poważnie. Nie wiedziała czego się spodziewać. Usiadła na łóżku opierając się o wezgłowie i objęła rękami zgięte w kolanach nogi. Nie mogła zrobić nic. Pozostało czekać.
Nie czekała jednak długo. Po jakichś pięciu minutach usłyszała kroki. Ktoś wchodził na górę. Patrzyła z przerażeniem na drzwi. Ktoś podszedł i poruszył klamką, jednak napotkawszy opór, najprawdopodobniej wrócił na dół. Jane słuchała tych dźwięków z przerażeniem. Chciała wiedzieć co się stało, gdzie jest Thomas, ale przecież on kazał jej zostać.
Znów dało się słyszeć podniesione głosy. Jane zebrała się na odwagę i podeszła do drzwi. Przyłożyła ucho chcąc wyłapać cokolwiek z rozmowy. Była pewna, że słyszy męskie głosy. Jeden z nieproszonych gości krzyknął: "Gdzie jest dziewczyna?"
Tak, tego była pewna. To jedno zdanie udało jej się usłyszeć naprawdę wyraźnie. Najwidoczniej więc przyszli tu po nią. Ale kim są? Czego chcą?

*
- Siedmiu agentów otoczyło dom. Pięciu przy drzwiach, a do tego Rivera i ja. - trzydziestoparoletni brunet analizował sytuację trzymając cały czas broń w dłoniach. Spojrzał na swojego partnera - blondwłosego czterdziestolatka.
- Nie ma prawa się nie udać... - uśmiechnął się pod nosem.

Grupa policjantów zbliżała się do drzwi. Detektyw Sebastian Rivera szedł pierwszy, za nim młodszy kolega, David Splane i pięciu innych. Odkąd wysiedli z aut wszystko działo się niezwykle szybko. Kiedy podeszli do drzwi Rivera uderzył w nie kilkakrotnie krzycząc: "Policja! Otwierać!"
Brak reakcji. Wyważyli więc drzwi i weszli do środka. Mężczyzna o kruczoczarnych włosach zszedł z góry. Dwóch agentów pochwyciło go, zakuwając jego ręce w kajdanki. Pozostali zaczęli przeszukiwać dom.
- Gdzie jest dziewczyna? - przez pierwszych kilka minut Rivera zadawał pytania spokojnie i z opanowaniem. Mężczyzna w szlafroku pozostawał jednak nieugięty i milczał, a z jego twarzy nie znikał podły, cwaniacki uśmiech. Co jakiś czas spoglądał tylko z pogardą na policjantów przeszukujących dom. 

Splane ruszył schodami na górę. W sumie na piętrze znajdowało się pięć pomieszczeń. Detektyw sprawdzał każde. Jednak nic nie znalazł, dopóki nie podszedł do ostatnich drzwi. Nacisnął na klamkę, a gdy poczuł opór, zaklął pod nosem:
- Niech cię szlag, Corlberg... -
Odwrócił się na pięcie i czym prędzej zbiegł na dół. Rivera przesłuchiwał podejrzanego w salonie.
- Sebastian! - krzyknął Splane - na górze jest pięć pomieszczeń. -
- I co w związku z tym? - wysyczał zdenerwowany detektyw.
- A to, że tylko jedno jest zamknięte... -
Policjanci spojrzeli na siebie nawzajem znacząco. Mina siedzącego na fotelu Corlberga zrzedła w jednym momencie.
- Gdzie jest dziewczyna? - wrzasnął mu prosto w twarz Rivera - A może raczej gdzie jest klucz? - wysyczał detektyw. Nie otrzymawszy odpowiedzi zaczął przeszukiwać więźnia. Ku swojemu zaskoczeniu nic jednak nie znalazł.
Nie zastanawiając się długo zwrócił się do dwóch stojących obok policjantów:
- Pilnujcie go porządnie. - po czym odwrócił się i kiwając znacząco głową w stronę partnera kazał mu iść za sobą.
Podeszli do drzwi. Jako że nie były one zbytnio masywne, ot zwyczajne, drewniane drzwi pokojowe, wystarczyło jedno silne kopnięcie, by umożliwić przejście.
W pokoju, mimo późnej pory, nie było strasznie ciemno. Księżyc oświetlał pomieszczenie dzięki szklanej ścianie. W tym delikatnym świetle policjanci najpierw dostrzegli sylwetki mebli. Rivera wszedł do pokoju i rozejrzał się.
- Cholera! Tu jest pusto! - wrzasnął odwracając się twarzą do stojącego z tyłu partnera.
- Jesteś pewien? - zapytał spokojnie Splane, kiwnięciem głowy nakazując blondynowi, by się odwrócił.

*
Jane słysząc kroki odeszła od drzwi i schowała się za łóżkiem. Ten pokój nie dawał jej większych możliwości. Był prawie pusty. Poza łóżkiem, szafą i szafką nocną nie było tu nic. Wybrała więc jedną z niewielu możliwości.
Nagle usłyszała huk. Ostrożnie wychyliła się tak, by pozostać niezauważoną. Dwóch mężczyzn stało w progu pokoju.
- Cholera! Tu jest pusto! - usłyszała. Sama nie wiedziała co i dlaczego, ale coś kazało jej się wychylić. Wstała więc i zwróciwszy uwagę obu nieznajomych zapytała nieśmiało:
- Gdzie jest Thomas? -
Mężczyźni zmierzyli się spojrzeniami. W końcu starszy, blondyn, wyciągając rękę ku dziewczynie i powoli zmniejszając dzielący ich dystans wyszeptał:
- Nie ma go tu. Nie bój się. On ci już nic nie zrobi. Jesteś bezpieczna. - Jane patrzyła na mężczyznę ze zdumieniem. Jak to go nie ma?
- Chodź, zabierzemy cię stąd. - usłyszała.
- Nie mogę. Thomas zabronił mi samej wychodzić. - odpowiedziała cicho opuszczając wzrok na podłogę, niczym dziecko przyznające się do winy.
- Ale nie będziesz sama. Ja będę z tobą. -
- Nie mogę wyjść bez Thomasa. -
- A co jeśli ci powiem, że on już tu nie wróci? - zapytał blondyn. Jane zamilkła. Nie wiedziała co powiedzieć. Nie myślała o tym, że jego może kiedyś zabraknąć, że nie wróci. Przecież zawsze wracał...
- Masz na imię Jane, prawda? - usłyszała.
- Tak. Skąd znasz moje imię? - zapytała zaskoczona dziewczyna.
- Jestem... znajomym twoich rodziców. Pamiętasz mamę? Jak ma na imię? -
- Sophie. -
- Tak, a tata? Jak ma na imię twój tata? -
- George. -
- Super. Wiesz, twoi rodzice bardzo się za tobą stęsknili, chcieliby cię zobaczyć. -
- Naprawdę? - wyszeptała Jane.
- Naprawdę. A pamiętasz Megan? - zapytał mężczyzna.
- Megan. Megan... Meg... - dziewczyna powtarzała imię koleżanki jakby była w transie.
- Tak, Meg też tęskni. A wiesz co? Ja mogę cię do nich zabrać, jeśli tylko zechcesz. -
Zapadła chwila milczenia. Detektyw czekał na odpowiedź, brunetka zastanawiała się jakiej udzielić. W końcu podniosła wzrok, spojrzała prosto w błękitne oczy blondyna i cicho wyszeptała:
- Chcę. -
Rivera poczuł jak na jego wyciągniętą dłoń opada dłoń dziewczyny. Chwycił ją i objął delikatnie ramieniem. Skinął na partnera, a ten zrozumiał od razu. Wyprowadzić Corlberga. Ona nie mogła go zobaczyć, a oni nie mogli jej narażać na ponowne spotkanie z oprawcą.

* 
Czarny GMC Yukon zaparkował na podjeździe. Z auta wysiedli detektyw Rivera i detektyw Splane. Podczas, gdy pierwszy został przy pojeździe, drugi podszedł do drzwi i zapukał. Otworzyła mu średniego wzrostu brunetka, po pięćdziesiątce. Kiedy tylko zobaczyła mężczyznę zrozumiała. Jej córeczka wróciła do domu.

Jane nieśmiało wysiadła z auta. Jej oczom ukazał się nieduży, biały domek z werandą. Znała go. Znała go bardzo dobrze. Znała też ten ogród pachnący przeróżnymi gatunkami róż. Nagle spośród roślin wyłoniła się postać mężczyzny. Sześćdziesięcioletni pan był tak zaabsorbowany pielęgnowaniem ukochanych róż, że nie zauważył gości. Dopiero znajomy głos zwrócił jego uwagę.
- Tatku... - usłyszał. Natychmiast się odwrócił.
- Jane... - wyszeptał drżącym głosem. Podszedł do córki i wziął ją w ramiona.
Tymczasem Splane przyprowadził matkę dziewczyny. Teraz już nikt nie potrafił powstrzymać cisnących się do oczu łez.
Zanim Rivera i Splane odjechali, George poprosił starszego o chwilę rozmowy.
- Panie komisarzu - zapytał -czy ona jest bezpieczna?-
- Jeśli chodzi o Corlberga, to tak. Zgnije w więzieniu za to, co jej zrobił. -
- Dziękuję panie komisarzu. Dziękuję z całego serca. - mężczyzna uścisnął rękę policjanta.

*
Jane, choć szybko wyszła ze szpitala, długo dochodziła do siebie. Przez kilka miesięcy dręczyły ją koszmary. Poczucie własnej wartości i pewność siebie jakie niegdyś przejawiała, dziś są jedynie historią. Thomas mówił, że ją kocha, ale zniszczył jej psychikę chcąc zaspokoić własne pragnienia. To nie mogła być miłość. A już na pewno nie miłość do niej.
Ona zaś, kiedy jeszcze była więziona, myślała, że nie będzie potrafiła żyć bez niego. Że się uzależniła. Ale to było złudzenie. Po prostu nie była na tyle silna psychicznie by odeprzeć to, do czego przekonywał ją Corlberg.
Dziś powoli wychodzi z tego stanu, próbując ułożyć sobie życie na nowo.
To nie zmienia jednak faktu, że przeżycia z domu nad morzem odcisnęły na niej okrutne piętno, którego nie da się pozbyć, ślad, który pozostanie już na zawsze.



 fin

3 komentarze:

  1. Śliczne. Mocno działa na emocje i jest po prostu piękne. Smutne, aż robi się żal tej całej Jane. Biedna dziewczyna. To nie zmienia faktu, że opowiadanie napisane znakomicie. Umiesz mnie oczarować i zahipnotyzować. :D Nie byłam pewna jakiego końca oczekuję, aż ty wyszłaś z propozycją, którą przyjęłam podświadomie. I to mi się podoba. Bohaterzy stają sie tak bliscy i ludzcy.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pachnie mi tu baardzo Syndromem Sztokholskim, i to mi się podoba bo zawsze chciałam przeczytać coś w tym klimacie. Tym razem udało mi się i jestem pełna podziwu, że potrafisz to tak świetnie napisać. Twoje opisy pomogły mi się utożsamić z bohaterami... Pięknie! Czekam na następne Twoje opowiadania.. i nie mogę się doczekać!
    Pozdrawiam i zapraszam! :)
    http://shinyvictim.blogspot.com/ zajrzyj :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Harrah's Cherokee Casino Resort and Hotel - JamBase
    Get 공주 출장안마 ready 안양 출장샵 for 공주 출장샵 a 용인 출장마사지 thrilling casino gaming experience at Harrah's Cherokee Casino Resort and Hotel in Cherokee, NC. Built 여주 출장샵 to last the life of Harrah's Cherokee

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy