11 lutego 2014

Justify part one

So close, so far
I'm lost in time.
Ready to follow a sign,
If there was only a sign.
The last goodbye burns in my mind.
Why did I leave you behind?
Guess it was too hard to climb.

Give me a reason
Why would you want me to live and die
Living a lie.
You were the answer,
All that I needed to justify,
Justify my life...
 
 
 
 
Park jesienią wygląda cudownie. Mieniące się różnymi kolorami liście drzew opadają bezszelestnie na chodniki. Ciepłe promienie słońca delikatnie muskają twarze spacerowiczów.
Liz siedziała na ławce naprzeciw stawu. Piękna pogoda nie cieszyła jej tak jak innych. Ze ślepo wpatrzonych w jakiś punkt na drugim brzegu oczu płynęły kolejne słone krople. W głowie dziewczyny ciągle brzmiały bolesne słowa, które usłyszała kilka godzin wcześniej.
Sądziła, że ona i Erick są sobie przeznaczeni. Prawie jak Romeo i Julia. Była pewna, że on myśli tak samo. Nie była świadoma, że to tylko złudzenie.

 
Umówili się na wspólny obiad. Spędzali razem każdą wolną chwilę, od kilkunastu miesięcy, niezmiennie. Nie miała podstaw przypuszczać, że to się wkrótce zmieni.
Kiedy tylko pojawiła się na miejscu zobaczyła, że Erick jest jakiś nie swój. Jakby nieobecny. Zupełnie jak gdyby myślami był w innym miejscu. Ale miała nadzieję, że to chwilowe. Może ma problemy w pracy, może coś innego go trapi. Nie poruszała tego tematu, wolała zająć go czymś innym, żeby poprawić mu humor. Ale on jej nie słuchał. Nie był w stanie się skupić nawet na jedzeniu.
- Elizabeth. Proszę cię, przestań na chwilę. - zamarła. Po plecach przeszły ją ciarki. Nigdy tak do niej nie mówił. Zawsze był taki czuły, ale teraz dosłownie poczuła bijący od niego chłód.
- Muszę ci coś powiedzieć. Nie ma sensu dłużej tego ciągnąć. - wyjaśniał każde zdanie oddzielając dłuższą pauzą. - Nie kocham cię. Tak naprawdę chyba nigdy nie kochałem. To koniec. Koniec nas, naszego związku. Oboje się w nim dusiliśmy, też to dostrzeżesz. Przepraszam. - skończył, po czym wstał i wyszedł z restauracji.
Liz została sama. Nie ruszyła się, patrzyła tępo w jeden punkt. Dopiero docierało do niej to, co usłyszała. Powstrzymała cisnące się do oczy łzy. Wstała i powolnym krokiem ruszyła w stronę parku.
Szła powoli, trawiąc treść tego, co powiedział Erick. Ciągle nie wierzyła, że to prawda. Łudziła się, że to tylko zły sen. Kiedy w końcu znalazła się w parku udała się do ich ulubionej alejki, na ich ławkę, tą naprzeciw stawu.

Usiadła. Słońce delikatnym promieniem muskało jej twarz. Spojrzała w lewo, na miejsce, gdzie zawsze siadał on. Teraz było puste, nie licząc złotych liści opadłych z rosnącego w pobliżu dębu. Spojrzała przed siebie, na drugi brzeg, na drugą ławkę. Kiedy ich oczy spotkały się po raz pierwszy, on siedział tu, a ona tam. Jakaż była szczęśliwa, gdy wtedy do niej podszedł. Mimowolnie się uśmiechnęła na wspomnienie tamtych chwil. I w końcu do niej naprawdę dotarło. Odszedł. Zostawił ją. Nie kocha.

Uderzona rzeczywistością dziewczyna uroniła pierwszą, ale nie ostatnią tego dnia łzę. 
 

 
Przez pierwszych kilka dni trzymała się jakoś, ale tylko w pracy, albo kiedy ktoś z nią był. Wieczorami, gdy zostawała sama, jej twarz nie wysychała. Płakała, dopóki zmęczona nie zasnęła.
Po upływie dwóch tygodni było już lepiej. Tym bardziej, że nie widywała Ericka. Zabrał swoje rzeczy i słuch o nim zaginął. Nikt nie wiedział, gdzie się podział. Liz chciała być silna, pokazać, że ją to zupełnie nie obchodzi, ale w głębi serca martwiła się o chłopaka. Dostrzegała w jego zachowaniu coś dziwnego. Zupełnie nie pasowało do jego charakteru. A może po prostu nie znała go tak dobrze, jak jej się wydawało?



Któregoś wieczora Liz wracała z kina, w którym była z przyjaciółką. Latarnie oświetlały chodnik, ale dziewczyna czuła się nieswojo. Dotychczas chodzili we dwójkę... Potrzęsła głową, jakby chciała z niej wyrzucić wspomnienie o Ericku. Zaczęła nucić jakąś piosenkę. Przeszła kilka kolejnych metrów, gdy zorientowała się, że ktoś za nią idzie. Serce zaczęło jej tłuc jak oszalałe. Odwróciła się i zobaczyła mężczyznę w ciemnej bluzie, z kapturem na głowie. Przyśpieszyła kroku. On też. Obejrzała się ponownie. Był bliżej. Kiedy zobaczył, że dziewczyna znów na niego patrzy zaczął biec. Chciał ją dogonić. Liz zerwała się do biegu, ale jak można biec w wysokich obcasach? Po kilkudziesięciu metrach potknęła się i upadła. Po chwili napastnik był przy niej. Chwycił mocno za jej długie, blond włosy i podniósł. Wyciągnął nóż i przyłożył go dziewczynie do gardła.
- Słuchaj uważnie tego, co teraz powiem i przekaż to swojemu kochasiowi. To tylko ostrzeżenie. Jeśli w ciągu dwóch dni nie odda kasy, albo się chociaż nie pokaże, ty ucierpisz na tym najbardziej. Bo jeśli nie jego, to będziemy ścigać ciebie, zamienimy twoje życie w piekło, o ile pozwolimy ci żyć. - oprawca przejechał nożem po twarzy dziewczyny, płytko rozcinając jej skórę. Nie zważał na łzy, ani na prośby. To go nawet podjudzało. Pchnął Liz na chodnik na tyle mocno, by upadła, ale na tyle słabo, by bardzo się nie pokiereszowała i zostawił tam samą, płaczącą i przestraszoną, z rozciętym policzkiem.

***
TO BE CONTINUED...
SOON...



 

1 komentarz:

  1. Bardzo mi się podoba :) Naprawdę ciekawe i już jestem ciekawa ciągu dalszego. Ja tam mam wrażenie, że ten Erick ja nadal kocha. Komu nie oddał kasy? Przeskrobał coś? Jakkolwiek nie jest czekam na następne. :D
    Pozdrawiam i weny życzę ^^

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy