21 czerwca 2014

FANFICTION: Rozwiązanie sprawy Charlotte Wrigley III

Dwaj mężczyźni siedzący w czarnym aucie cierpliwie czekali, aż śledzona przez nich kobieta w końcu wyjdzie. Przebywała tam już jakieś dwie godziny, a oni przez cały ten czas czujnie obserwowali budynek przy Baker Street.
- Jak myślisz, uda mu się? - zaczął jeden z mężczyzn, siedzący na miejscu pasażera.
- Mam taką nadzieję. Dawno nikogo nie sprzątnąłem, ostatnio chyba tydzień temu... - odezwał się kierowca.
- Faktycznie, dawno. - zakpił pierwszy.
- A z panienką to może byśmy się zabawili... - kierowca od razu posłał koledze podły uśmiech, jednak równie szybko ten uśmiech zniknął z jego twarzy gdy usłyszał:
- Szef kazał ich zlikwidować, a nie się z nimi bawić. Jak ci się chce, to idź do burdelu... -
- Jakbym nie miał na co pieniędzy wydawać... Swoją drogą ten gość musi z niezłej imprezy wracać. - kierowca chcąc zmienić temat wskazał na zmierzającego w ich kierunku bezdomnego. Mężczyzna pchał przed sobą sklepowy wózek i z daleka można było dostrzec, że był pod wpływem niejednego piwa. Zbliżał się do czarnego auta nie zważając na przeszkody, przede wszystkim plączące się nogi. Niestety, dla niego, w pewnym momencie zachwiał się, pchając wózek wprost na mercedesa. Mężczyźni dotychczas siedzący w samochodzie niemalże wyskoczyli z niego jak poparzeni i zaczęli wrzeszczeć na bezdomnego, używając przy tym najbardziej niecenzuralnych słów, jakie znali. Skłonni byli nawet pobić tego człowieka, nie miał bowiem czym zapłacić za wyrządzoną szkodę. Jednak w tej chwili dało się usłyszeć dobiegający z przeciwnej strony ulicy dźwięk zamykanych drzwi. Kierowca mercedesa obejrzał się i widząc, że kobieta w charakterystycznym brązowym płaszczu właśnie wsiadła do taksówki, rzucił się w kierunku auta, krzycząc do współpracownika:
- Wsiadaj, bo nam zwieje! -
- Znajdę cię... - wysyczał bezdomnemu pasażer mercedesa.
- Na pewno... - szepnął do siebie mężczyzna z wózkiem, patrząc jak auto odjeżdża z piskiem opon.
Jechali za taksówką nie dłużej niż pięć minut, kiedy zauważyli, że wracają na Baker Street.
- Zapomniała czegoś... Kobiety... - zaczął narzekać kierowca mercedesa.
Kiedy auta w końcu zatrzymały się, kobieta wysiadła z taksówki i wróciła do mieszkania pod numerem 221B, a niczego nieświadomi mężczyźni usadowili się wygodnie w fotelach, kontynuując obserwacje.

- Wszyscy pamiętają, co mają robić? - zapytał Sherlock, chcąc się upewnić, że wszyscy go zrozumieli. Pani Hudson wkładała właśnie płaszcz i czapkę należące do panny Nettles. Ona sama zaś także była już gotowa do wyjścia.
- Może pani iść. - detektyw zwrócił się do starszej kobiety, a ta tylko pokiwała głową i wyszła. Sherlock podszedł do okna tak, by nie było go widać z zewnątrz i obserwował, jak pani Hudson wsiadała do taksówki i jak czarne auto ruszyło za nią. Po chwili dostrzegł też parkujący przy wejściu czerwony samochód. Mary.
- Panno Nettles, transport czeka... - poinformował nie zaszczycając kobiety spojrzeniem. Jane chwyciła klamkę i miała już wychodzić, ale w ostatniej chwili zwróciła się jeszcze do detektywa:
- Panie Holmes... Dziękuję. -
- Jeszcze nie ma pani za co dziękować... -odpowiedział tym razem posyłając jej lekki uśmiech.
Stał tak w oknie jeszcze przez chwilę, dopóki klientka nie odjechała z Mary do bezpiecznego miejsca, którym miał być dom Watsonów. Potem chwycił za płaszcz i kierując się w stronę wyjścia rzucił do Johna:
- Na nas też już pora. -
Po chwili spod Baker Street 221B odjechała jedna taksówka, by ustąpić miejsca innej. Pani Hudson wysiadła z auta i wróciła do mieszkania, obserwowana przez nieświadomych niczego mężczyzn w mercedesie.

- To jaki mamy plan? - spytał John.
- Przecież wszystko wyjaśniłem... -
- Powiedziałeś tylko, że jedziemy do fabryki. Ale co dalej, co tam zamierzasz zrobić? -
- Nie wiem. - odpowiedział bez ogródek detektyw.
- Co? Jak to nie wiesz? Genialny Sherlock nie ma planu? - zirytował się doktor.
- Ma, ale jest ich co najmniej kilkanaście... Mam ci objaśnić wszystko, ze szczegółami? -
- Daruj sobie... - odpowiedział John i wlepił nos w szybę wywołując tym samym uśmiech na twarzy Sherlocka.

Fabryka G&B Company leżała kilkanaście kilometrów na południowy wschód od Londynu. Był to kompleks trzech budynków ustawionych w kształt litery U. W ich pobliżu czuć było nieprzyjemny odór wydobywający się z przetwarzanych chemikaliów.
Taksówka zatrzymała się przed bramą wjazdową. Sherlock i John wysiedli, przyglądając się bacznie otoczeniu. Jak się okazało fabryka była pilnie strzeżona, otoczona płotem z drutu kolczastego. Przy głównej bramie stało dwóch strażników z psami.
- Prawie jak baza wojskowa... - zakpił pod nosem Watson.
Mężczyźni podeszli do budki strażników. Holmes wyciągnął z kieszeni identyfikator i pokazał go jednemu z mundurowych, po czym obaj zostali wpuszczeni na teren zakładu.
- Ekhem, Mycroft? - spytał dla pewności John.
- Mamy maksymalnie dwie godziny, zanim dokopią się tam, gdzie nie powinni... - odpowiedział Sherlock, a kiedy zbliżyli się do wejścia, dodał:
- Nie mamy dużo czasu, więc musimy się rozdzielić. Ja pójdę w tamtą stronę, a ty w tą. - John spojrzał w kierunku, który pokazał jego przyjaciel.
- A właściwie to czego mam szukać? - zapytał kierując wzrok na detektywa, albo raczej na miejsce, w którym przed chwilą stał. - Aha... - westchnął i ruszył wgłąb korytarza.

Mężczyzna w eleganckim garniturze stał przy biurku, wpatrując się w ekrany monitorów. Widział każdy ich krok, każde posunięcie. I już wiedział, co ma zrobić. Holmes zaszedł za daleko. Nie mógł pozwolić, żeby obcy kręcili się po fabryce. Skinął głową na dwóch dobrze zbudowanych mężczyzn stojących obok. Nie mówiąc nic, wskazał na jeden z monitorów. Zrozumieli. Kiedy już mieli wyjść, mężczyzna w garniturze skierował do nich jedno polecenie:
- Jeśli zajdzie potrzeba... zabijcie. -

John szedł korytarzem, mijając kolejne pomieszczenia. Trafił do nieużywanej części budynku – pokoje były albo puste, albo po prostu zamknięte. Doszedł do rozwidlenia, mógł iść w prawo lub w lewo. W korytarzu po jego lewej najwyraźniej przepaliły się wszystkie żarówki, więc żwawo ruszył w przeciwnym kierunku. Jednak słysząc dobiegający z końca korytarza hałas, zwolnił. Próbował domyślać się co to, ale wtedy poczuł ból w tylnej części głowy. A potem była już tylko ciemność...

Sherlock nie widząc nic ciekawego w pomieszczeniach na parterze, ruszył schodami na piętro. Jednak będąc w połowie drogi, poczuł coś dziwnego. Intuicja? Nie tym razem. To było coś innego. Czyjś wzrok. Ktoś go obserwował. Rozejrzał się dookoła, ale nie było nikogo ani przed, ani za nim. Zmrużył oczy i przygotowując się na wszelką ewentualność, zapytał głośno:
- Kim jesteś? -
- Zamknij się i idź przed siebie! - odpowiedział ktoś szeptem. Dopiero teraz Holmes dostrzegł uchylone drzwi. Za nimi panował mrok, więc nie dostrzegł tego, kto się odezwał. Ruszył więc przed siebie, zgodnie z poleceniem. Szedł długim korytarzem, do jego uszu dobiegał jedynie stłumiony hałas produkcji z dołu. Nagle kilka kroków przed nim uchyliły się drzwi. Nieznacznie, jak poprzednio.
W pokoju panowała ciemność. Okna zasłonięto ciężkimi, grubymi kotarami, żeby żaden promień światła nie przeniknął do wnętrza. W powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach stęchlizny. Sherlock zamknął za sobą drzwi, szukając czegokolwiek, co mogłoby okazać się przydatnym. Wtedy znowu usłyszał głos, tym razem bardziej zdecydowany, pewniejszy:
- Wiem kim jesteś i wiem po co tu jesteś. Nie jesteś pierwszy. Wcześniej była tu ona, ale pozbyli się jej. Ciebie też się pozbędą. Chyba, że będziesz szybszy. Ale masz małe szanse... -
- Widocznie nie znasz mnie tak dobrze, jak ci się wydaje. Co wiesz? -
- Ja wiem wszystko, ale nie mogę nic powiedzieć. Mogę ci tylko coś dać... -
- Co takiego? - Sherlock chciał przedłużyć rozmowę jak najdłużej. Już i tak sporo się dowiedział o osobie, z którą rozmawiał: mężczyzna, koło czterdziestki. Najprawdopodobniej pracownik fabryki – zdradzał go sposób, w jaki się wypowiadał. Jednak ku zaskoczeniu detektywa, odpowiedziała mu cisza. Wyciągnął latarkę i rozejrzał się wokół. Pusto. Nie ma nikogo. Tylko na biurku ustawionym przy ścianie leżał pendrive – najprawdopodobniej jedyne źródło dowodów w tej sprawie.
Potrzebował komputera. Musiał tu i teraz sprawdzić zawartość pandrive'a. Ruszył w stronę drzwi wiedząc, że gdzieś na terenie fabryki musi być jakiś komputer. Otworzył drzwi, jednak nie było mu dane przejść dalej. Dwóch dobrze zbudowanym mężczyzn czekało na niego, a kiedy tylko wychylił się zza drzwi, wymierzyli w niego bronią.
- Pan pójdzie z nami... - powiedział jeden z nich, zaciągając rosyjskim akcentem. Holmes nie miał wyjścia. Poszedł, mając lufy dwóch pistoletów przystawione do głowy.

Zaprowadzili go do pomieszczenia gdzieś w podziemiach. Posadzili na krześle, związali i zaczęli przesłuchanie, tylko że na swoich zasadach. Bili go i kopali. Próbowali wyciągnąć z niego wszystko, czego się dowiedział. Przestali dopiero wtedy, gdy usłyszeli za sobą chrząknięcie.
- Proszę, proszę, a któż to? Witam serdecznie w moich skromnych progach, panie Holmes. - z cienia wyłoniła się postać. Był to mężczyzna niski i niezwykle szczupły. Ubrany był w drogi garnitur, najpewniej szyty na miarę. W głowie Sherlocka pojawiło się jedno, krótkie słowo: prezes. Mężczyzna zbliżył się do detektywa i patrząc prosto w twarz, zapytał przesadnie kulturalnym tonem:
- Czego pan tu szuka, o ile oczywiście mogę wiedzieć? -
- Ależ oczywiście, że pan może. Szukam dowodów i wskazówek, które powiedzą mi, kto zamordował Charlotte Wrigley i co się naprawdę stało z tymi pięcioma osobami, które rzekomo popełniły samobójstwa. - odpowiedział Sherlock.
- I co, udało się panu już coś znaleźć? - na to pytanie detektyw wolał nie odpowiadać. Nie był do końca pewien, czego może się spodziewać po prezesie. Ten natomiast, widząc jego niezdecydowanie postanowił mu pomóc w podjęci właściwej decyzji. Skinął na jednego ze swoich ludzi, który za chwilę opuścił pomieszczenie.
- Panie Holmes – zaczął prezes – Doskonale pan wie, że ja wiem, że pan wie... Albo raczej że pan ma. Ma pan coś, czego mieć nie powinien i co absolutnie nie może ujrzeć światła dziennego. Dlatego chcę dać panu szansę. Zrobimy wymianę. - w tym momencie do pomieszczenia weszło dwóch ludzi Sorokina, wlekąc za sobą pobitego Watsona. Sherlock zaniemówił na ten widok. Owszem, miał świadomość, że mogą złapać ich obu, prawdopodobieństwo takiej sytuacji było ogromne. Miał jednak nadzieję, że uda im się tego uniknąć. Niestety, źle kalkulował. Przeliczył się. Patrzył teraz na twarz przyjaciela ociekającą krwią z licznych ran i złamanego nosa. Dostrzegł, że ma złamaną rękę i najprawdopodobniej kilka żeber. Starał się tego po sobie nie pokazywać, ale zdenerwował się. Nie, on się wkurzył i to bardzo...
- Czego chcesz? - Sherlock bardzo dobrze wiedział, czego oczekuje prezes, ale chciał dać sobie trochę czasu na wymyślenie czegoś, co pomogłoby im się stąd wydostać w jednym kawałku. I wtedy sobie przypomniał: są tu już znacznie dłużej, niż dwie godziny...
- Ha! Jesteś mistrzem dedukcji, a każesz sobie objaśniać tak prostą rzecz? Naprawdę się nie domyślasz? Przecież ten tu to podobno twój przyjaciel... - szydził prezes wskazując ręką Johna leżącego teraz na brudnej podłodze.
- Wolę się upewnić... - rzucił Holmes.
- A więc dobrze, wyjaśnię ci wszystko. Otóż oczekuję, że oddasz mi to, co jakimś cudem udało ci się zdobyć, a ja w zamian oddam ci twojego... przyjaciela. I puszczę was wolno, pod warunkiem, że więcej się tu nie pokażesz. - prezes posłał detektywowi cyniczny uśmiech, dając jasno do zrozumienia, że kiedy ich wypuści, snajperzy postarają się, żeby nie dotarli do domu.
Sherlock nie odpowiedział. Jego plan przewidywał trochę inny scenariusz. W tej chwili w pomieszczeniu poza nim i Johnem było trzech ludzi Sorokina i sam prezes. Holmes zdawał sobie sprawę, że był osłabiony po pobiciu, ale miał szansę. Musiał ją wykorzystać.
Jak długo siedział przywiązany do krzesła, tak długo próbował niezauważenie uwolnić się z więzów. W końcu mu się udało. Swoją drogą, dziwił się, że nie użyli kajdanek, ale może szef żałuje pieniędzy na wyposażenie? Albo uznali, że nie jest wystarczająco groźny? Jeśli tak, to się przeliczyli.
Uwolniwszy ręce z więzów Sherlock czekał na odpowiedni moment, by zaatakować. Prezes przez cały czas coś tłumaczył, gadał od rzeczy, ale Holmes przestał go słuchać. Musiał się skupić na czymś innym, na ratowaniu życia swojego i Watsona. W pewnej chwili Sorokin odwrócił się od detektywa i mając ręce skrzyżowane na plecach, zrobił kilka kroków, odsuwając się od więźnia. To był ten moment. Sherlock nie zastanawiając się dłużej wstał gwałtownie z krzesła i stojącemu najbliżej mężczyźnie wymierzył silny cios w krtań. Jeden był na chwilę unieszkodliwiony. Jednak od razu pozostali dwaj rzucili się na detektywa. Pierwszy wyciągnął broń i wymierzył nią w Holmesa. Ten jednym szybkim ruchem chwycił rękę mężczyzny i wykręcił ją tak, że teraz broń mierzyła prosto w jego serce. Sherlock nacisnął spust. Musiał.
Trzeci z ludzi prezesa stanął do walki wręcz. Wymierzał kolejne ciosy, jednak detektyw umiejętnie ich unikał. Pochyliwszy się przed prawym sierpowym napastnika, Holmes uderzył go pięścią w brzuch. Mężczyzna zgiął się w pół z bólu, co natychmiast wykorzystał Sherlock i angażując wszystkie siły kopnął go w głowę, celując w skroń. Trzeci z napastników padł na ziemię nieprzytomny.
Detektyw podniósł wzrok szukając ostatniego wroga. Nie dostrzegł go jednak. Zamiast tego poczuł jak ktoś przykłada zimną lufę z tyłu jego głowy. Po chwili usłyszał też dźwięk odblokowywania pistoletu.
- Nieładnie, oj nieładnie, panie Holmes. - zaśmiał się prezes. - A chciałem dać panu szansę... Niestety w tej sytuacji jestem zmuszony sam odebrać to, co mi pan zabrał. I odbiorę to, tylko że z pańskich... zimnych rączek... - Sorokin mocniej docisnął broń do głowy detektywa, gdy dało się usłyszeć stłumiony odgłos lecącego śmigłowca.
- Co u licha... - zaklął pod nosem prezes, nieświadomie opuszczając nieznacznie broń. Sherlock znów wykorzystał sytuację. Odwrócił się gwałtownie chwytając Sorokina za rękę, w której trzymał pistolet i pchnął go na ścianę. Trzymając dłoń mężczyzny w silnym uścisku uderzał nią o mur chcąc wytrącić mu broń. Prezes nie pozwolił jednak na to i drugą ręką chciał odepchnąć od siebie detektywa. Szarpali się tak przez dłuższą chwilę. W końcu padł strzał...

Mary i Jane siedziały przy kuchennym stole. Obie były niespokojne. Upłynęły już ponad dwie godziny, odkąd ani Holmes, ani John nie dawali znaku życia. Mary nie wytrzymywała już tej niepewności. Gwałtownie wstała z miejsca i chwyciła za telefon.
- Już i tak długo zwlekałam... - wyszeptała. Czym prędzej wybrała numer.
- Lestrade... - zaczęła, gdy ktoś podniósł słuchawkę.
- Yy, nie, sierżant Donovan. Inspektor Lestrade zostawił... - odezwała się kobieta po drugiej stronie.
- Co jest? - Mary usłyszała głos Grega.
- Sherlock i John... - zaczęła.
- Gdzie są? - zapytał krótko inspektor.
- W fabryce. -

Ponad dwadzieścia jednostek policyjnych, w tym kilka tych najlepszych – najlepiej wyposażonych i opancerzonych, dwa śmigłowce, cztery karetki. Lestrade zaangażował kogo tylko mógł. Cała ekipa jechała do fabryki na złamanie karku.
Na miejsce dotarli po jakichś trzydziestu minutach. Bez zbędnych ceregieli wkroczyli na teren fabryki i zaczęli ją przeszukiwać. Dokładnie, pomieszczenie za pomieszczeniem, hala za halą, pokój za pokojem.
Funkcjonariusze zebrali wszystkich pracowników w hali w skrzydle wschodnim. Nikt teraz nie mógł opuścić terenu zakładu. Rozpoczęto pierwsze przesłuchania.
Lestrade przebywał w zachodnim skrzydle, na parterze. Razem z Donovan próbowali jakoś rozgryźć to miejsce, wydedukować, gdzie mogą być Holmes i Watson. Stali na końcu korytarza, tuż przy wejściu do podziemnych pomieszczeń. Jednak drzwi tam prowadzące były zamknięte. Dlatego wykluczyli to miejsce niemal od razu.
- Gdzie oni są do jasnej cholery?! - wrzasnął poirytowany inspektor.
- Spokojnie, zaraz ich znaj... - Donovan przerwała w pół słowa słysząc huk wystrzału. Spojrzała na drzwi prowadzące do piwnic, potem na Lestrade'a. Ten bez dłuższego zastanowienia podszedł do drzwi i przestrzelił zamek.
Biegiem rzucili się w dół po stromych schodach. W korytarzu było ciemno, przez chwilę jasna łuna padała od strony otwartych drzwi. Policjanci zwolnili, trzymając w rękach broń gotową do wystrzału. Po jakichś stu metrach dostrzegli w mroku otwarte drzwi i wyłaniającą się zza nich postać.

Prezes zamarł w bezruchu patrząc, jak Sherlock powoli osuwa się na ziemię. Dopiero dobiegający z góry huk wystrzału skłonił go do ucieczki. Wybiegł na korytarz. Słyszał odgłos kroków dobiegający od strony głównego wejścia. Ruszył więc w przeciwnym kierunku.
Sherlock upadł na kolana. Prawą ręką dociskał ranę na brzuchu usiłując choć w minimalnym stopniu zmniejszyć krwawienie. Spojrzał na Watsona. Ciągle był nieprzytomny. A może już nie żył? Holmes zacisnął powieki i potrząsnął głową, chcąc odgonić od siebie takie myśli. Powoli podniósł swoje obolałe ciało i słaniając się nieco podszedł do przyjaciela. Chwycił go za nadgarstek. Puls był ledwie wyczuwalny, ale był.
- Mary mnie zabije... - szepnął. Jednak w tym momencie jego uwagę odwrócił dobiegający z korytarza hałas. Ktoś biegł. Detektyw opierając się o ścianę zbliżył się do drzwi i nieznacznie wychylił się zza framugi. W nikłym świetle otwartych kilkadziesiąt metrów dalej drzwi dostrzegł dwie postacie. Rozpoznał je od razu.
- Lestrade... - wypowiedział nazwisko inspektora. Jednak czuł, że siły go coraz bardziej opuszczają, że się wykrwawia. W końcu upadł na ziemię, tracąc przytomność.

Obudziły go jasne promienie słońca przebijające się przez szyby okien. Powoli otwierał oczy, jego źrenice niechętnie przystosowywały się do panującej wokół jasności. W końcu rozejrzał się po pokoju. Białe ściany, sprzęt... Jest w szpitalu... Ale co z...?
Jego przemyślenia przerwała pielęgniarka, która właśnie zauważyła, że się wybudził. Głośno zawołała lekarza.
- Ciszej trochę można? Głowa mnie boli... - wymamrotał John. Kiedy zobaczył nad sobą lekarza bez zastanowienia zapytał:
- Sherlock. Sherlock Holmes. Co z nim? - jednak lekarz to zignorował. Watson nie reagował na polecenia doktora, zamiast tego chwycił go za rękę i ze stanowczością ponowił pytanie:
- Gdzie jest Sherlock? -
- W sali obok... - odpowiedział zirytowany lekarz.
- Co z nim? -
- Powiem, jeśli pozwoli się pan w końcu zbadać! - John ustąpił. Spojrzał tylko w stronę szyby dzielącej salę od korytarza. Mary... Posłał jej lekki uśmiech, na co ta odpowiedziała tym samym.

Następnego dnia zarówno John, jak i Sherlock zostali przeniesieni do wspólnej sali. W końcu mogli porozmawiać o tym, co się wydarzyło.
- To jak to się właściwie skończyło? Sam wiesz, nie dotrwałem do końca imprezy... - zapytał z przekąsem Watson.
- No ale chyba widzisz, jak się skończyło, obaj tu leżymy. Ty masz połamane kości, a ja dziurę w brzuchu. -
- Tyle akurat zdążyłem zauważyć. Ale sprawa... -
- Sprawa też się skończyła. Na pendrivie były nagrania i kilka innych plików. Wyszło na to, że fabryka środków czyszczących była jedną wielką przykrywką dla grubszych interesów, a to, że wyrzucali odpady produkcyjne do lasu w porównaniu z resztą, było niewiele znaczącym przewinieniem. Sorokin handlował bronią, narkotykami, prał brudne pieniądze, ostatnimi czasy maczał palce nawet w prostytucji. A to wszystko na zlecenie rosyjskiej mafii. - wyjaśnił Sherlock.
- I Charlotte to wszystko odkryła? -
- Przez to zginęła. Co tak naprawdę wiedziała nie do końca wiadomo. I tych kilka osób, które wcześniej zginęły – oni też wiedzieli, nawet brali w tym udział. Ale chcieli to przerwać. Obudziło się w nich sumienie... -
- Poniewczasie... -
- Na szczęście Sorokin nie uciekł; teren fabryki był obstawiony. Więc... masz świetny materiał na nowy wpis na bloga. - stwierdził Sherlock. John tylko spojrzał na przyjaciela i szczerze się zaśmiał.


No i jest. Skończyłam. Ale nie jestem zadowolona. Jakoś tak nie Sherlockowo... 
Po prostu za bardzo się rozpisałam. Zmęczył mnie ten ff. Cóż, w porównaniu do Moffat'a czy Gatiss'a jestem marnym pyłkiem... :D
ZAPOMNIAŁABYM.. KLAUDIO W. SZATANIRRO, JILIO PYY, ZUZAJS WRÓBEL, FURT! OGROMNE DZIĘKI ZA KOMENTARZE!
NIECH MOC BĘDZIE Z WAMI, czy jakoś tak to było... :D

4 komentarze:

  1. To prawda, że trochę nie Sherlockowo, jednak to nie zmienia faktu, że jest świetnie. Na pewno dużo zaskoczeń podczas czytania, dobrze utrzymane napięcie.. no mi się podoba! No i jak zwykle czekam na więcej ;) I zapraszam do siebie bo tam już II część.. czekam na Twą opinię.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Co Ty mówisz,że nie Sherlockowo xd jest jak najbardziej! Moja reakcja na strzał: przesuwam zobaczyć czy przeżył, wracam zobaczyć co było dalej. Trzymał w napięciu i ogólnie było bardzo fajnie ^>^

    OdpowiedzUsuń
  3. hohohoho ! XD o ile przewidywalnym był wystrzał broni, o tyle nie spodziewałam się, ze glówny bohater dostanie tę kulkę...
    no ale na szczeście wszystko dobrze się skończyło
    jestem pod wrazeniem owej rozwiązanej sprawy xD

    pozdro!

    OdpowiedzUsuń
  4. No i mnie nie powiadomiłaś o kolejnym wpisie xD Ale sama się dorwałam ;3 Jest super! Matulu ^^ Bardzo mi się podobało. Ale tego, że to Sherlock zostanie postrzelony to nie podejrzewałam xP Serio mówię. Grunt, że John ma świetny materiał na bloga xD I jeszcze to "Mary mnie zabije..." myślałam, że padnę xD I ta troska o siebie nawzajem :3 Ubóstwiam ich przyjaźń. Jest taka zdrowo pokręcona i niebanalna, co tobie także udało się pokazać. Więc jest na prawdę dobrze C: Wręcz wspaniale. Oby częściej o sherlocku ;)
    A i bym zapomniała, na spam mi się nei chce wchodzić to powiem tu, że grzebania w przeszłości Holmesów ciąg dalszy xD
    http://sherlockparents.blogspot.com
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy