7 kwietnia 2014

In joy and sorrow part two

Oh girl, we are the same.
We are young and lost and so afraid.
There's no cure for the pain,
no shelter from the rain.
All our prayers seem to fall.

In joy and sorrow
my home's in your arms.
In world so hollow
it's breaking my heart.


*
Minął kolejny dzień. I następny. Mężczyzna ciągle przetrzymywał Jane w tym samym pokoju. Tym razem jednak związał jej nogi i ręce, by uniemożliwić ewentualną ucieczkę.
Dziewczyna widywała go tylko gdy przychodził z posiłkiem. Resztę czasu spędzała sama. Bez telewizji czy komputera. Dostała tylko jakąś starą, cienką książkę. Nie była specjalnie ciekawa, ale i tak brunetka przeczytała ją już co najmniej trzy razy. 
Kolejnego dnia, jakąś godzinę po kolacji, brunet zjawił się w pokoju. Bez słowa rozwiązał dziewczynie nogi i pomógł wstać. Potem chwycił ją mocno za związane ze sobą nadgarstki i wyprowadził na balkon.
Było już ciemno, więc niewiele widziała. Jednak gdy przekroczyli próg uderzył ją charakterystyczny zapach. Byli nad morzem. Świeżość i rześkość powietrza po kilku dniach spędzonych w zamknięciu sprawiły, że zakręciło się jej w głowie. Zamknęła oczy i skupiła uwagę na falach szumiących nieopodal. Kochała morze. Zawsze kojarzyło jej się z wolnością. Dziś jednak więzy na rękach i silne ramiona nieznajomego nie pozwalały jej poczuć tej wolności.
Nagle poczuła jak brunet oplata ją ramieniem w pasie. Szybkim ruchem przyciągnął ją do siebie. Drugą ręką głaskał jej włosy i ramiona. Jane poczuła jak mężczyzna przykłada twarz do jej głowy. Usłyszała szum powietrza, gdy wciągał do płuc zapach jej włosów. Jej oddech przyspieszył, serce biło mocniej. Nie wiedziała, czego ma się spodziewać, a to potęgowało uczucie strachu i niepewności.
- Jesteśmy tak do siebie podobni. Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że tacy sami. Dlatego musimy być razem, rozumiesz? Jesteśmy jednością. Ja jestem twój, a ty jesteś moja. Nikt już mi cię nie odbierze. Jesteś tylko moja, Jane. Moja. - wyszeptał. Dziewczyna  nic nie odpowiedziała. Szczerze mówiąc, w którejś chwili przestała go słuchać. Wpadła bowiem na pewien pomysł. Są na zewnątrz. W pobliżu muszą być jacyś ludzie. Musiała jakoś zwrócić ich uwagę. Ręce miała związane, ale usta wolne.
Nie zastanawiając się dłużej krzyknęła ile sił w płucach:
- Pomocy! Ratunku! -
Poczuła silne szarpnięcie. Mężczyzna szybkim ruchem odwrócił ją twarzą ku sobie. Spojrzał na nią ze złością. Przerażona dziewczyna spodziewała się kary, podobnie jak wcześniej za próbę ucieczki. Jednak twarz nieznajomego zaczęła się zmieniać. Na jego ustach pojawił się uśmiech, ale nie czuły czy serdeczny. Był to raczej szyderczy uśmiech, pełen pogardy, poczucia wyższości.
- Możesz krzyczeć do woli. Śmiało. I tak nikt cię nie usłyszy. Najbliższe zabudowania są kilka kilometrów stąd. Co więcej, nikt nie powołany nie zjawi się tu nocą. Ludzie dookoła są przekonani, że to miejsce jest... nawiedzone. Boją się tu łazić po zmroku. Głupcy. - zaśmiał się szyderczo mężczyzna. - To na czym skończyliśmy? Ach tak... Jak więc już powiedziałem, jesteś moja. - powiedział przyciągając Jane jeszcze bliżej siebie. Objął ją ramionami tak, by nie mogła mu się wyrwać i zaczął całować. Nie wiedząc czemu, brunetka odwzajemniła pocałunek. Nie potrafiła mu się w tej chwili sprzeciwić.
- Do pokoju. - rozkazał mężczyzna odrywając usta od warg Jane. Ta jednak stała jeszcze chwilę w miejscu oszołomiona tym, co przed chwilą się wydarzyło. Czuła, że serce za moment wyskoczy jej z piersi. Z zamyślenia wyrwał ją brunet, który widząc brak reakcji na polecenie pociągnął dziewczynę za ramię i wprowadził do pokoju.
- Idź spać. - rzucił na odchodne kierując się do drzwi.
- Łatwo powiedzieć... - wymamrotała pod nosem brunetka.

*
Mijały kolejne dni. Dni zamieniały się w tygodnie. Jane straciła już rachubę. Nie wiedziała jak długo jest więźniem bruneta. Chociaż nie chciała przyznać tego nawet przed samą sobą, zaczynała się przyzwyczajać do zaistniałej sytuacji. Ostatecznie nie było jej tu aż tak źle. Dostawała jedzenie, nie musiała nic robić, a mężczyzna, choć fakt, był porywaczem, nie znęcał się nad nią ani nie bił. Nie licząc tego razu gdy dostała "karę" za próbę ucieczki...
Zauważyła nawet zmianę w jego postępowaniu. Częściej do niej zaglądał, można by powiedzieć, że zabawiał rozmową.
Przez cały ten czas Jane zadawała sobie pytanie: po co? Po co ją porwał? Nie krzywdzi, nie zmusza do niczego, no, poza siedzeniem w tym pokoju. Nie rozumiała jego postępowania. Niby ją porwał, ale zajmuje się nią, opiekuje, jak gdyby była chora, a nie przetrzymywana.
Któregoś wieczora nawet odważyła się go o to zapytać, ale nie uzyskała odpowiedzi.

*
Tygodnie zamieniły się w miesiące. Jane straciła już nadzieję na wolność, na to, że ktoś ją tu znajdzie. Przestała już myśleć o tym, co zrobi, jak się uwolni, bo wiedziała, że tego nie zrobi. Nie potrafiła, nie wiedziała jak. Większość znajomych już pewnie uznała ją za zmarłą.
Tak dołujące myśli prześladowały Jane praktycznie co noc. Od kilku dni budziła się z krzykiem. Początkowo nie przychodził, nie reagował. Jednak ostatniej nocy przyszedł. Usiadł na łóżku obok płaczącej dziewczyny, objął ramieniem i zaczął pocieszać. A ona się nie wyrywała. Potrzebowała czyjejś bliskości. Potrzebowała zrozumienia. On, choć był winien całej tej sytuacji, był zarazem jedyną osobą, u której dziewczyna mogła zaznać krzty pokrzepienia.
Następnej nocy sytuacja wyglądała podobnie. Do czasu.
Mężczyzna obudzony krzykiem wszedł do pokoju. Znów płakała. Usiadł obok niej na łóżku i przytulił. Brunetka wzdrygnęła się czując jego ciepło. Po chwili poczuła jego dotyk na włosach. Jak zwykle gładził je i chłonął ich zapach mając głowę opartą na ramieniu dziewczyny. Jane nie zastanawiając się długo odwróciła się tak, by móc spojrzeć w oczy bruneta.
- Naprawdę mnie kochasz? - zapytała. Mężczyzna, choć był wyraźnie zaskoczony pytaniem, odpowiedział:
- Tak. Kocham cię, Jane. -
- Udowodnij mi. - wyszeptała, przysunęła się bliżej do bruneta i związanymi rękami zaczęła głaskać jego tors, kierując się ku górze. W końcu zatrzymała dłonie na jego twarzy i zbliżyła drżące usta do jego warg. W momencie, w którym złączyli się w pocałunku, wszelkie hamulce przestały mieć jakiekolwiek znaczenie.

*
Ostatnie promienie zachodzącego słońca padały pomarańczową łuną na jej twarz, wpatrzoną gdzieś daleko w horyzont. Delikatny wiatr muskał jej ciało. Usiadła tak, by fale ciepłej, morskiej wody mogły raz po raz obmywać jej stopy. Dłońmi kreśliła na piasku sobie tylko znane kształty. Zamknęła oczy by móc wczuć się w ciszę, która niosła ukojenie w smutkach i zarazem potęgowała poczucie szczęścia. Podparła się na łokciach i odchyliła głowę do tyłu. Długie, kruczoczarne włosy dziewczyny opadły na piasek, a serce zabiło mocniej pobudzone zapachem morza.
Był dla niej jak narkotyk. Siedział tuż obok, a ona biła się z myślami. Z jednej strony obawiała się go, była świadoma niebezpieczeństwa, wiedziała, jak to może się skończyć. Z drugiej jednak był jedyną osobą, którą widywała od kilku miesięcy. Poza tym pociągał ją, sama nie wiedziała dlaczego. Odczuwała dziwny dyskomfort za każdym razem, gdy wychodził na dłużej.
Thomas. Tak ma na imię. Ona mieszka w jego domu, on się nią opiekuje. Jeśli wychodzą na zewnątrz, to tylko razem. Thomas zabronił jej spacerować samej. A ona jest mu posłuszna.
Już właściwie zapomniała, co to jest wolność. Dawne wspomnienia wydawały jej się tak nierealne, jakby były snem. Jedyną rzeczywistością jaką teraz znała był Thomas i jego dom. Teraz to był także jej dom. Chyba nie potrafiłaby już żyć inaczej. Nie potrafiłaby żyć bez niego.

*
Była noc. Thomas spał tuż obok. Jednak Jane nie mogła zmrużyć oczu. Odczuwała dziwny niepokój, jakby przeczuwała, że stanie się coś nie dobrego.
Nagle usłyszała stłumiony warkot silnika. Blask halogenów dotarł aż do pokoju, w którym spali.
- Thomas... - wyszeptała delikatnie szarpiąc ramię mężczyzny. W momencie, gdy otworzył oczy, kolejne światła padły na śnieżnobiałe ściany. Brunet zerwał się z miejsca.
- Zostań tu. - rozkazał, zakładając w pośpiechu szlafrok i wyszedł. Kiedy drzwi się za nim zamknęły, Jane usłyszała dźwięk przekręcanego w zamku kluczyka.
Nie minęły dwie minuty, gdy dziewczyna usłyszała dobiegający z dołu hałas. Ktoś krzyczał, ale dźwięk był przytłumiony, przez co nie dało się nic zrozumieć.
Teraz przestraszyła się na poważnie. Nie wiedziała czego się spodziewać. Usiadła na łóżku opierając się o wezgłowie i objęła rękami zgięte w kolanach nogi. Nie mogła zrobić nic. Pozostało czekać.
Nie czekała jednak długo. Po jakichś pięciu minutach usłyszała kroki. Ktoś wchodził na górę. Patrzyła z przerażeniem na drzwi. Ktoś podszedł i poruszył klamką, jednak napotkawszy opór, najprawdopodobniej wrócił na dół. Jane słuchała tych dźwięków z przerażeniem. Chciała wiedzieć co się stało, gdzie jest Thomas, ale przecież on kazał jej zostać.
Znów dało się słyszeć podniesione głosy. Jane zebrała się na odwagę i podeszła do drzwi. Przyłożyła ucho chcąc wyłapać cokolwiek z rozmowy. Była pewna, że słyszy męskie głosy. Jeden z nieproszonych gości krzyknął: "Gdzie jest dziewczyna?"
Tak, tego była pewna. To jedno zdanie udało jej się usłyszeć naprawdę wyraźnie. Najwidoczniej więc przyszli tu po nią. Ale kim są? Czego chcą?

*
- Siedmiu agentów otoczyło dom. Pięciu przy drzwiach, a do tego Rivera i ja. - trzydziestoparoletni brunet analizował sytuację trzymając cały czas broń w dłoniach. Spojrzał na swojego partnera - blondwłosego czterdziestolatka.
- Nie ma prawa się nie udać... - uśmiechnął się pod nosem.

Grupa policjantów zbliżała się do drzwi. Detektyw Sebastian Rivera szedł pierwszy, za nim młodszy kolega, David Splane i pięciu innych. Odkąd wysiedli z aut wszystko działo się niezwykle szybko. Kiedy podeszli do drzwi Rivera uderzył w nie kilkakrotnie krzycząc: "Policja! Otwierać!"
Brak reakcji. Wyważyli więc drzwi i weszli do środka. Mężczyzna o kruczoczarnych włosach zszedł z góry. Dwóch agentów pochwyciło go, zakuwając jego ręce w kajdanki. Pozostali zaczęli przeszukiwać dom.
- Gdzie jest dziewczyna? - przez pierwszych kilka minut Rivera zadawał pytania spokojnie i z opanowaniem. Mężczyzna w szlafroku pozostawał jednak nieugięty i milczał, a z jego twarzy nie znikał podły, cwaniacki uśmiech. Co jakiś czas spoglądał tylko z pogardą na policjantów przeszukujących dom. 

Splane ruszył schodami na górę. W sumie na piętrze znajdowało się pięć pomieszczeń. Detektyw sprawdzał każde. Jednak nic nie znalazł, dopóki nie podszedł do ostatnich drzwi. Nacisnął na klamkę, a gdy poczuł opór, zaklął pod nosem:
- Niech cię szlag, Corlberg... -
Odwrócił się na pięcie i czym prędzej zbiegł na dół. Rivera przesłuchiwał podejrzanego w salonie.
- Sebastian! - krzyknął Splane - na górze jest pięć pomieszczeń. -
- I co w związku z tym? - wysyczał zdenerwowany detektyw.
- A to, że tylko jedno jest zamknięte... -
Policjanci spojrzeli na siebie nawzajem znacząco. Mina siedzącego na fotelu Corlberga zrzedła w jednym momencie.
- Gdzie jest dziewczyna? - wrzasnął mu prosto w twarz Rivera - A może raczej gdzie jest klucz? - wysyczał detektyw. Nie otrzymawszy odpowiedzi zaczął przeszukiwać więźnia. Ku swojemu zaskoczeniu nic jednak nie znalazł.
Nie zastanawiając się długo zwrócił się do dwóch stojących obok policjantów:
- Pilnujcie go porządnie. - po czym odwrócił się i kiwając znacząco głową w stronę partnera kazał mu iść za sobą.
Podeszli do drzwi. Jako że nie były one zbytnio masywne, ot zwyczajne, drewniane drzwi pokojowe, wystarczyło jedno silne kopnięcie, by umożliwić przejście.
W pokoju, mimo późnej pory, nie było strasznie ciemno. Księżyc oświetlał pomieszczenie dzięki szklanej ścianie. W tym delikatnym świetle policjanci najpierw dostrzegli sylwetki mebli. Rivera wszedł do pokoju i rozejrzał się.
- Cholera! Tu jest pusto! - wrzasnął odwracając się twarzą do stojącego z tyłu partnera.
- Jesteś pewien? - zapytał spokojnie Splane, kiwnięciem głowy nakazując blondynowi, by się odwrócił.

*
Jane słysząc kroki odeszła od drzwi i schowała się za łóżkiem. Ten pokój nie dawał jej większych możliwości. Był prawie pusty. Poza łóżkiem, szafą i szafką nocną nie było tu nic. Wybrała więc jedną z niewielu możliwości.
Nagle usłyszała huk. Ostrożnie wychyliła się tak, by pozostać niezauważoną. Dwóch mężczyzn stało w progu pokoju.
- Cholera! Tu jest pusto! - usłyszała. Sama nie wiedziała co i dlaczego, ale coś kazało jej się wychylić. Wstała więc i zwróciwszy uwagę obu nieznajomych zapytała nieśmiało:
- Gdzie jest Thomas? -
Mężczyźni zmierzyli się spojrzeniami. W końcu starszy, blondyn, wyciągając rękę ku dziewczynie i powoli zmniejszając dzielący ich dystans wyszeptał:
- Nie ma go tu. Nie bój się. On ci już nic nie zrobi. Jesteś bezpieczna. - Jane patrzyła na mężczyznę ze zdumieniem. Jak to go nie ma?
- Chodź, zabierzemy cię stąd. - usłyszała.
- Nie mogę. Thomas zabronił mi samej wychodzić. - odpowiedziała cicho opuszczając wzrok na podłogę, niczym dziecko przyznające się do winy.
- Ale nie będziesz sama. Ja będę z tobą. -
- Nie mogę wyjść bez Thomasa. -
- A co jeśli ci powiem, że on już tu nie wróci? - zapytał blondyn. Jane zamilkła. Nie wiedziała co powiedzieć. Nie myślała o tym, że jego może kiedyś zabraknąć, że nie wróci. Przecież zawsze wracał...
- Masz na imię Jane, prawda? - usłyszała.
- Tak. Skąd znasz moje imię? - zapytała zaskoczona dziewczyna.
- Jestem... znajomym twoich rodziców. Pamiętasz mamę? Jak ma na imię? -
- Sophie. -
- Tak, a tata? Jak ma na imię twój tata? -
- George. -
- Super. Wiesz, twoi rodzice bardzo się za tobą stęsknili, chcieliby cię zobaczyć. -
- Naprawdę? - wyszeptała Jane.
- Naprawdę. A pamiętasz Megan? - zapytał mężczyzna.
- Megan. Megan... Meg... - dziewczyna powtarzała imię koleżanki jakby była w transie.
- Tak, Meg też tęskni. A wiesz co? Ja mogę cię do nich zabrać, jeśli tylko zechcesz. -
Zapadła chwila milczenia. Detektyw czekał na odpowiedź, brunetka zastanawiała się jakiej udzielić. W końcu podniosła wzrok, spojrzała prosto w błękitne oczy blondyna i cicho wyszeptała:
- Chcę. -
Rivera poczuł jak na jego wyciągniętą dłoń opada dłoń dziewczyny. Chwycił ją i objął delikatnie ramieniem. Skinął na partnera, a ten zrozumiał od razu. Wyprowadzić Corlberga. Ona nie mogła go zobaczyć, a oni nie mogli jej narażać na ponowne spotkanie z oprawcą.

* 
Czarny GMC Yukon zaparkował na podjeździe. Z auta wysiedli detektyw Rivera i detektyw Splane. Podczas, gdy pierwszy został przy pojeździe, drugi podszedł do drzwi i zapukał. Otworzyła mu średniego wzrostu brunetka, po pięćdziesiątce. Kiedy tylko zobaczyła mężczyznę zrozumiała. Jej córeczka wróciła do domu.

Jane nieśmiało wysiadła z auta. Jej oczom ukazał się nieduży, biały domek z werandą. Znała go. Znała go bardzo dobrze. Znała też ten ogród pachnący przeróżnymi gatunkami róż. Nagle spośród roślin wyłoniła się postać mężczyzny. Sześćdziesięcioletni pan był tak zaabsorbowany pielęgnowaniem ukochanych róż, że nie zauważył gości. Dopiero znajomy głos zwrócił jego uwagę.
- Tatku... - usłyszał. Natychmiast się odwrócił.
- Jane... - wyszeptał drżącym głosem. Podszedł do córki i wziął ją w ramiona.
Tymczasem Splane przyprowadził matkę dziewczyny. Teraz już nikt nie potrafił powstrzymać cisnących się do oczu łez.
Zanim Rivera i Splane odjechali, George poprosił starszego o chwilę rozmowy.
- Panie komisarzu - zapytał -czy ona jest bezpieczna?-
- Jeśli chodzi o Corlberga, to tak. Zgnije w więzieniu za to, co jej zrobił. -
- Dziękuję panie komisarzu. Dziękuję z całego serca. - mężczyzna uścisnął rękę policjanta.

*
Jane, choć szybko wyszła ze szpitala, długo dochodziła do siebie. Przez kilka miesięcy dręczyły ją koszmary. Poczucie własnej wartości i pewność siebie jakie niegdyś przejawiała, dziś są jedynie historią. Thomas mówił, że ją kocha, ale zniszczył jej psychikę chcąc zaspokoić własne pragnienia. To nie mogła być miłość. A już na pewno nie miłość do niej.
Ona zaś, kiedy jeszcze była więziona, myślała, że nie będzie potrafiła żyć bez niego. Że się uzależniła. Ale to było złudzenie. Po prostu nie była na tyle silna psychicznie by odeprzeć to, do czego przekonywał ją Corlberg.
Dziś powoli wychodzi z tego stanu, próbując ułożyć sobie życie na nowo.
To nie zmienia jednak faktu, że przeżycia z domu nad morzem odcisnęły na niej okrutne piętno, którego nie da się pozbyć, ślad, który pozostanie już na zawsze.



 fin

4 kwietnia 2014

The funeral

Moi Drodzy Czytelnicy!
Wiem, że jest Was niewielu, ale mimo wszystko chcę napisać kilka słów.
Mam nadzieję, że jeśli jesteście wrażliwi na cierpienie zwierząt nie będziecie obojętni na mój apel i będziecie się nim dzielić, choćby ustnie.
A teraz do rzeczy. Zacznę od tego, że zakładam, iż wszyscy macie psa albo kota. Bo głownie o te zwierzaki chodzi. I o takie, które mieszkają na wsi, albo które są wyprowadzane do parków itp. Słowem takie, które mają kontakt z gęstymi trawami, zaroślami.
Zwracam się do Was, jako właścicieli: zadbajcie o zwierzaki! Uważajcie na kleszcze!
Dlaczego? Opowiem Wam coś.
 
Mój pies, Bruno, rasy malamut, mieszkał w kojcu. Ja starałam się go co dzień wyprowadzać, a jeśli nie ja, to ktoś inny. Jako że mieszkamy na wsi, spacerowaliśmy po pobliskich łąkach i wzgórzach. Po każdej przechadzce starałyśmy się z mamą dokładnie go oglądać, oczywiście zawsze zdarzały się jakieś kleszcze. Nie zawsze też udawało się wszystkie wypatrzeć. Niestety, jeden z tych małych krwiopijców okazał się pechowy. 
Kiedy wyprowadziłam Brunona w poniedziałek zauważyłam, że jego mocz zmienił kolor. Nie był żółty, ale brązowy. Ponadto pies nie chciał jeść i szybko się męczył, nie miał siły. Powiedziałam o tym rodzicom i tego samego popołudnia pojechaliśmy do weterynarza.
Pan doktor szybko zorientował się co jest nie tak. Ogólne osłabienie, brak apetytu, barwa moczu i.. wszechobecne kleszcze. Okazało się, że Bruno zaraził się babeszjozą. Dostał antybiotyk, rozpoczęliśmy leczenie, a raczej walkę o jego życie.
Niestety, później było już tylko gorzej. Bruno wymiotował i nie jadł. Mimo zastrzyków jego stan się pogarszał z każdym dniem. W środę pojawiła się żółtaczka. Psiak nie miał już kompletnie siły. W czwartek, czyli wczoraj, jego stan zupełnie się pogorszył. Bruno nie był już w stanie samodzielnie podejść do miski z wodą. Łapy odmówiły posłuszeństwa, a do tego ciągle męczyły go wymioty.
Do dzisiaj.
 
Bruno był zawsze bardzo żywym psem. Nie wyobrażacie sobie jego reakcji na widok smyczy. Zawsze mieliśmy przy tym niezły ubaw. Tak bardzo kochał spacery...
 
Dziś przed południem Bruno odszedł.
Przynajmniej już nie cierpi.
Ale cierpię ja. Bo przez jednego, małego, wstrętnego robaka straciłam najlepszego przyjaciela. Bo nim właśnie był dla mnie Bruno. Nie był tylko psem. Dogadywałam się z nim lepiej niż z większością znajomych. Strasznie będę za nim tęsknić.
Jednocześnie powala mnie moja własna głupota. Już dawno powinniśmy byli kupić krople albo obrożę przeciw kleszczom.
Wcześniej Bruno był zabezpieczany. Tylko w tym roku jakoś to się odciągało... Ale to chyba przez brak świadomości. Jeszcze nigdy, żaden pies, a było ich już u nas mnóstwo, nie zdechł przez kleszcza. I nikt się tego nie spodziewał...
Wystarczyło jedno niedopatrzenie i ten jeden, pechowy, zarażony kleszcz...
 
Wiecie, gdybym mogła mu jeszcze coś powiedzieć, to chciałabym żeby wiedział, jak bardzo go kochałam. I chciałabym go przeprosić. Bo gdyby nie ludzka głupota, moja głupota, żyłby nadal.
 
 
 
Kochani, jeśli macie zwierzęta, szczególnie psy lub koty, zabezpieczcie je. Uczcie się na cudzych błędach. W ten sposób zaoszczędzicie im bólu i cierpienia, a sobie widoku konającego przyjaciela i kosztów leczenia.
 
A co do tytułu - nie jest on przypadkowy. Piosenka The funeral była naszą ulubioną. Lubiliśmy jej słuchać podczas spacerów...

1 kwietnia 2014

In joy and sorrow part one*

Oh girl, we are the same.
We are young and lost and so afraid.
There's no cure for the pain,
no shelter from the rain.
All our prayers seem to fall.
 
In joy and sorrow
my home's in your arms.
In world so hollow
it's breaking my heart.
 
 
 *Drogi Czytelniku! Przed przeczytaniem tej części pamiętaj o wstępie do opowiadania! Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś, przeczytasz go tutaj. <intro>
Autorka.
*
Powoli otwierała oczy. Zaczęła poznawać otoczenie. Leżała na łóżku w swojej sypialni. Chciała się podnieść, ale poczuła, że jej ręce są przywiązane do wezgłowia. Gdy chciała przekręcić się na bok, poczuła sznur blokujący ruchy jej nóg. Dziewczyna była coraz bardziej przerażona. Serce biło jej jak oszalałe.
Usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Znieruchomiała. Zobaczyła zbliżającego się do niej mężczyznę. Ubrany był w ciemne jeansy, czarną koszulę i siwą marynarkę. Nie mogła zobaczyć jednak jego twarzy, bowiem nieznajomy założył kominiarkę.
 
- Kim jesteś? Czego ode mnie chcesz? - wyszeptała drżącym głosem dziewczyna. Nie usłyszała jednak odpowiedzi. Zamiast tego mężczyzna podszedł bliżej i usiadł obok niej na łóżku. Dopiero teraz zwróciła uwagę na tacę w rękach nieznajomego. Sok, kanapki z serem i pomidorem, kawa. Najwyraźniej przyniósł jej śniadanie.
 
Mężczyzna postawił tacę na szafce nocnej i zbliżył się do dziewczyny. Kiedy zauważył jak jej ciało napina się w geście obronnym, wyciągnął rękę i pogłaskał delikatnie jej policzek. Ignorując to, że dziewczyna wzdrygnęła się czując jego dotyk, zbliżył usta do jej ucha i wyszeptał:
- Nie bój się, nic ci nie zrobię, skarbie... - po czym sięgnął do jej uwięzionych rąk i odwiązał je od wezgłowia, pozostawiając zarazem więzy na wysokości nadgarstków. Pomógł jej podnieść się do siadu i podsunął tacę ze śniadaniem.
- Przyjdę za piętnaście minut. Jedz spokojnie. - powiedział. Dziewczyna odprowadziła go wzrokiem.
 
Rozejrzała się po pokoju. Zauważyła zasłonięte rolety w oknach. Prócz tego nic nie było przestawione czy zmienione. Spojrzała na siebie. Cały czas była w tym samym ubraniu, w którym wracała z pracy. Nie widziała na sobie żadnych śladów, które mogłyby oznaczać najgorsze. Odetchnęła z ulgą. Usłyszała burczenie. Tak, zdecydowanie jest głodna. Spojrzała na zegarek - dochodziło południe. Nic więc dziwnego, że jej żołądek już domaga się jedzenia. I choć wciąż miała ręce związane na wysokości nadgarstków, poradziła sobie i z kanapkami i z kawą.
 
Kiedy sięgała po sok, drzwi do jej sypialni się otworzyły, a w progu stanął nieznajomy.
- Smakowało? - zapytał.
- Tak. - odpowiedziała nieśmiało dziewczyna.
- Cieszę się. - mężczyzna podszedł bliżej i patrząc na drżące ręce dziewczyny zapytał:
- Potrzebujesz czegoś? Mogę coś dla ciebie zrobić? -
- Uwolnij mnie. - dziewczyna spojrzała na swego oprawcę. W odpowiedzi usłyszała jednak śmiech.
- Skarbie, dobrze wiesz, że tego zrobić nie mogę. Za dużo mnie to wszystko kosztowało. Za długo nad tym pracowałem. -
- Proszę, nikomu nie powiem o tym co się wydarzyło. - błagała.
- Nie, kochanie. - odpowiedział mężczyzna zabierając z rąk dziewczyny tacę.
Brunetka patrzyła na niego przez chwilę zaskoczona, nie wiedząc, co powiedzieć. Postanowiła jednak zapytać:
- Dlaczego mówisz do mnie "kochanie"? - mężczyzna uśmiechnął się nieznacznie.
- Bo cię kocham Jane. - powiedział gładząc czule jej włosy. - Kocham cię. - powtórzył szeptem i pocałował delikatnie jej czoło.
Dziewczyna zaniemówiła. Patrzyła jak wychodzi. Co tu się dzieje? Skąd on mnie zna? Kocha mnie? Jak to możliwe? Takie pytania biły się w głowie brunetki przez całe popołudnie. Chciałaby mu je zadać, ale się bała. Bała się nie jego reakcji, a odpowiedzi. Przerażała ją nieświadomość, ale obawiała się, że prawda może być jeszcze gorsza. Dlatego kiedy około godziny szesnastej przyniósł jej obiad nie odezwała się do niego ani słowem. On zresztą też milczał. Podobnie przy kolacji.
 
Jakąś godzinę po ostatnim posiłku nieznajomy przyszedł do sypialni dziewczyny i w milczeniu siadając koło łóżka zaczął wpatrywać się w nią. Jane spojrzała na niego pytająco, ten jednak nawet nie drgnął. Oddech dziewczyny znacznie przyspieszył. Bała się. Nie wiedziała co on planuje ani czego mogłaby się po nim spodziewać. Postanowiła jednak wziąć się w garść i pokonując drżenie głosu zapytała krótko:
- Dlaczego? -
- Co dlaczego? - odrzekł po chwili mężczyzna.
- Dlaczego mnie kochasz? - nieznajomy uśmiechnął się.
- Bo jesteś piękna, inteligentna, bo masz czekoladowo brązowe oczy. I twoje włosy, uwielbiam ich zapach. - przerwał w zamyśleniu.
- Skoro więc mnie kochasz, dlaczego mnie więzisz? -
- Bo wiem, że jesteś moja. Tylko moja. I nikt mi cię nie zabierze. Już nigdy. - dziewczyna odwróciła wzrok. Nie potrafiła wytrzymać gdy tak wpatrywał się w nią swoimi niebieskimi oczami. Wcześniej nie zwróciła na to uwagi, ale teraz, z bliska, mimo, że miał kominiarkę na twarzy dostrzegła wyraźnie jego źrenice. Miały w sobie jakiś dziwny urok, coś, co przyciągało ją jak magnes. Usłyszała jak wstaje, by za chwilę usiąść na łóżku obok niej. Poczuła wyraźnie zapach jego perfum. Zapach, który wydał jej się znajomy. Tak, i ten głos. Gdzieś go już słyszała. Niski, zachrypnięty... Próbowała sobie przypomnieć, ale nie potrafiła.
Poczuła jak ręka mężczyzny obejmuje ją w talii. Drgnęła.
- Nie bój się mnie. Nie chcę cię skrzywdzić. - wyszeptał.
Czuła jak oparł brodę o jej ramię, jak przysunął ją do siebie bliżej i przytulił. Drugą ręką odchylił jej długie włosy odsłaniając szyję. Czuła jak delikatnie i powoli składa na niej kolejne pocałunki. Jane zamknęła oczy. Była przerażona. Nie wiedziała jak daleko nieznajomy może się posunąć. Czekała niecierpliwie aż to wszystko się skończy.
Mężczyzna wyczuwając napięcie dziewczyny odsunął się od niej. Brunetka odetchnęła z jednej strony czując ulgę, a z drugiej coś, czego nie była w stanie zidentyfikować. Nie wiedziała co tak naprawdę w tej chwili czuje.
 
Z rozmyślań wyrwał ją głos mężczyzny.
- Proszę. Wypij to i idź spać. - powiedział podając jej szklankę soku. Dziewczyna wypiła posłusznie nieświadoma, co ten sok zawiera. Szybko zrobiła się senna i opadła na poduszkę. Mężczyzna przykrył ją dokładnie kołdrą, pogłaskał delikatnie po włosach i pocałował w czoło szepcząc czule:
- Śpij słodko kochanie. -
*
Podniosła ciężkie powieki. Rozejrzała się dookoła. Nie poznawała tego miejsca. To z pewnością nie jest jej sypialnia. Zebrała wszystkie siły by usiąść. Pokój, w którym się znajdowała nie był duży. Obok łóżka stała szafka nocna, na przeciw ustawiono wielką szafę z lustrem. Jedna ze ścian była szklana i oddzielała pokój od niewielkiego balkonu, z którego rozciągał się widok na ogromne, błękitne morze.
Jane patrzyła na to wszystko ze zdumieniem. Chciałaby wiedzieć, gdzie jest. Chciałaby wrócić do swojego malutkiego, przytulnego domku.
 
W tym momencie coś innego przykuło jej uwagę. Nie miała więzów ani na rękach, ani na nogach. Co więcej, nie miała już na sobie swojego stroju. Teraz była ubrana w satynową piżamę w kolorze mięty. W ogóle nie pamiętała jak się tu dostała, tym bardziej nie pamiętała, żeby się przebierała. W głowie dziewczyny rodziły się najczarniejsze scenariusze, podczas gdy ktoś przekręcił kluczyk w drzwiach. Do pokoju wszedł mężczyzna ubrany w jasnoniebieską koszulę i jeansy. W rękach niósł tacę ze śniadaniem. Tym razem nie miał na twarzy kominiarki i to najbardziej przykuło uwagę Jane. Patrzyła na jego szczupłą twarz, na krótko ścięte, kruczoczarne włosy, na jego wąskie usta wykrzywione w lekkim uśmiechu.
- Ślicznie dziś wyglądasz. - usłyszała. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że stoi przed nim tylko w skąpej piżamce. Patrząc na niego przerażonym wzrokiem cofała się do łóżka. Szybkim ruchem chwyciła kołdrę i zasłoniła nią swoje ciało.
- Kochanie, nie bój się. Co powiesz na wspólne śniadanie? - patrzyła jak kącik ust mężczyzny unosi się nieznacznie. Jej oddech przyspieszył, a do oczu napłynęły łzy. Dziewczyna nie wytrzymała.
- Czego ty ode mnie chcesz, człowieku? Chcesz mnie zgwałcić, zabić, a może jedno i drugie? To proszę bardzo zrób to i daj mi święty spokój! Mam dość! Rozumiesz? Mam dość... - krzyczała. Jej ręce drżały jakby zrobiło jej się strasznie zimno. Jednak czuła narastające gorąco w każdej części ciała. W końcu opadła z sił i płacząc uklękła na podłodze. Tymczasem mężczyzna odstawiwszy tacę ze śniadaniem na szafkę nocną, podszedł do dziewczyny, objął mocno i zaczął uspokajać.
- Spokojnie. Nie bój się. Nigdy w życiu bym cię tak nie skrzywdził. Nie mógłbym. Kocham cię, Jane. Zrozum to. - 
- Człowieku, ty się powinieneś leczyć! Kochasz? Przecież my się w ogóle nie znamy, nie wiem kim jesteś, nie znam nawet twojego imienia, co więcej porwałeś mnie i więzisz nie wiadomo gdzie i usiłujesz wcisnąć mi kit o miłości? - wykrzyczała przez łzy. - Błagam, wypuść mnie. - dodała już spokojniej. - Nikomu nic nie powiem. Będziemy żyć tak, jakby to się w ogóle nie wydarzyło. Proszę. - wydukała.
- Jane, przecież wiesz, że nie mogę. Nie mogę cię teraz stracić. Nie... - odpowiedział spokojnie tuląc roztrzęsione ciało dziewczyny. Po chwili podniósł ją z podłogi i posadził na łóżku.
- Proszę, napij się. - wyszeptał podając jej szklankę soku.
 
Zapadła chwila milczenia. Jane drżała tak bardzo, że z trudem utrzymywała w ręka naczynie z napojem. Brunet podszedł do szklanej ściany i wpatrywał się w jeden punkt. Dziewczyna rozejrzała się po pokoju. Jej uwagę przykuły uchylone drzwi. Mężczyzna musiał zostawić je nie domknięte gdy przyszedł ze śniadaniem. Pomyślała, że to jej jedyna szansa na zakończenie tego koszmaru. Gdziekolwiek są, muszą tu być jacyś inni ludzie. Nie zważając już na to, że ma na sobie tylko piżamę postanowiła uciec. Jej serce waliło jak oszalałe, adrenalina dodawała jej mocy. Spojrzała jeszcze raz na zamyślonego bruneta.
- Teraz albo nigdy. - ponagliła się w myślach. Jeszcze jeden oddech, jedno uderzenie serca...
Zerwała się z łóżka tak gwałtownie, jak gdyby ktoś wystrzelił ją z procy. Nogi pochłaniały wszystkie jej siły. Pokój nie był duży, szybko więc dotarła do drzwi. Przeskoczyła przez próg i wybiegła na schody. Okazało się, że są w wielkim domu, musiała więc szukać wyjścia.
Tymczasem mężczyzna gwałtownie wyrwany z rozmyślań zaklął cicho pod nosem i ruszył za dziewczyną lekkim krokiem.
 
Na szczęście dla Jane drzwi wyjściowe były nieopodal schodów. Szybko dopadła do klamki. Poczuła jednak opór. Zamknięte. Cholera, ten psychopata jednak się zabezpieczył. Szarpała drzwi jeszcze przez chwilę, ale te nie ustąpiły. Szybko pojawiła się jednak inna myśl. Okno. Odwróciła się gwałtownie pobudzona nadzieją rychłej ucieczki. Niestety, za jej plecami stał już ciemnowłosy. Chwycił dziewczynę za ramiona i tak trzymając ją w silnym uścisku zaprowadził do jej pokoju.
- Myślałaś, że mi uciekniesz? O nie, kotku. Nigdy ci na to nie pozwolę. - wykrzyczał rzucając dziewczynę na łóżko. Wściekły podszedł do drzwi i zamknął je na klucz.
- Było przewinienie, musi być i kara. - wysyczał przez zaciśnięte zęby. Podszedł do Jane i uderzył ją w twarz. Bezbronna opadła na poduszkę plamiąc ją krwią z rozciętej wargi. Ale to nie był koniec.
*
Tej nocy dziewczyna nie zmrużyła oka. Ciągle płakała. Chciała wierzyć, że ktoś jej szuka, w końcu już od dwóch dni nie pokazuje się w pracy. Rodzina mieszka daleko, ale znajomi, współpracownicy, albo sąsiedzi... Ktokolwiek. Musieli coś zauważyć. Ale im dłużej o tym myślała, tym mniejszą miała nadzieję. W końcu doszła do wniosku, że jeśli sama czegoś nie wymyśli, będzie skazana na łaskę swego oprawcy.
 

 
TO BE CONTINUED...

Obserwatorzy