25 maja 2014

The letter

 
Miałeś kiedyś uczucie, że przeszłość cię dopada? Że ze zdwojoną siłą wraca coś, o czymś bardzo chciałeś zapomnieć, coś, co chciałeś wymazać, by nie wiedział o tym nikt, nawet ty sam? Życie w dniu naszych narodzin jest białą, czystą kartką. Z każdą chwilą, z każdym słowem, gestem, czynem wypisujemy na niej różne głupoty. Kto z nas ich nie popełnia? Znasz kogoś takiego? Ja nie. A prawda jest taka, że wszystko co robimy jest głupotą, bo z czasem okazuje się, że gdybyśmy zrobili inaczej, pewnie wyszlibyśmy na tym lepiej. Ale cóż, taka jest ludzka natura – popełniać błędy, a potem je naprawiać. Tylko nie zawsze tak się da. A los jest tak wredny, że za wszelką cenę nie dopuści, byś zapomniał o błędach z przeszłości i będzie kładł ci pod nogi wszelkie możliwe przeszkody. Tylko od ciebie zależy, czy mu się poddasz, czy upadniesz, by już nie powstać, czy pozwolisz, by niszczył cię od środka sentymentami i wyrzutami sumienia. Wątpisz? Pozwól, że opowiem ci pewną historię. A właściwie, moją historię. Do dziś pamiętam wszystko bardzo dokładnie, chociaż wolałbym zapomnieć. >>Niestety, nie potrafię...<< 
 
Wojsko od zawsze było moim marzeniem. Chciałem iść w ślady ojca. Chciałem, żeby mógł być ze mnie dumny. On był bohaterem wojennym, ja chciałem go naśladować. Dlatego postanowiłem, że zostanę zawodowym żołnierzem. Z perspektywy czasu coraz częściej myślę, że to była jedna z wielu głupot w moim życiu. Zwłaszcza, że matka ze łzami w oczach błagała, mówiła, że nie chce stracić syna, tak jak straciła męża. Ale ja się uparłem.
Potem było już z górki. Do dziś pamiętam szkolenia, pierwszy wyjazd na front, pierwszą poważną bitwę. Dawałem radę. Postanowiłem więc sięgnąć wyżej i tak zwykły szeregowy stał się komandosem. >> Kolejna życiowa głupota. <<
Jednak nie chcę ci opowiadać o tym, jak to było na wojnie. Wiele było takich opowieści, ja nie mam już nic do dodania. A to, co osobiste chcę zachować dla siebie. Tak wolę. Chciałbym raczej pomówić o tym, co było później. 
 
Gdy po latach służby wróciłem do rodzinnego miasteczka, musiałem znaleźć sobie jakieś zajęcie. Wraz z kumplem otworzyliśmy warsztat samochodowy. Chciałem rozwijać zaniedbane hobby. Zastanawiasz się, skąd ten ironiczny uśmiech na mojej twarzy? Za chwilę się dowiesz...
Przez pierwszych kilka miesięcy jakoś się to wszystko kręciło, chociaż nie było łatwo. Ale byłem zadowolony. Może jeszcze nie do końca szczęśliwy, ale zadowolony. Aż do pamiętnej nocy z 23 na 24 października. Przyszli tu. Znaleźli mnie. Przeszłość mnie dopadła szybciej niż się spodziewałem. A spodziewałem się tego. Życie jest zbyt podłe by pozwolić zapomnieć...
Prawda jest taka, że służbę w wojsku skończyłem kilka miesięcy wcześniej, niż się wszystkim wydaje. Można powiedzieć, że zmieniłem branżę. Przeszedłem na ciemną stronę, choć nie do końca z własnej woli.

Kiedy jeszcze byłem w wojsku poznałem... Poznałem Rachel. >> Nie! Nie pokazuj uczuć... << Była... była ładna. Nie, raczej była najśliczniejszą i najdelikatniejszą istotą jaką kiedykolwiek dane mi było spotkać. Co więcej, ta krucha istotka z jakiegoś powodu pokochała właśnie mnie. >> Zwolnij. Głos ci się łamie, a byłeś komandosem idioto... << W każdym bądź razie, to ona miała po mnie przyjechać, gdy kończyłem służbę. I mieliśmy razem zamieszkać. Ale nie przyjechała. Po prostu się nie pojawiła. Poprosiłem kumpla o przysługę. Podwiózł mnie do miasta. Pod jej dom. I wtedy zaczął się koszmar... >> Uspokój się. Trzy oddechy...Tylko trzy... <<
Kiedy tylko podszedłem do drzwi wyczułem, że coś jest nie tak. Były uchylone. A Rachel... Ona zawsze zamykała je na klucz, chociaż to była dość bezpieczna dzielnica. Ale mieszkała sama. Miała prawo się bać... >> Moja mała... << Przestraszyłem się nie na żarty. Wszedłem, wołałem ją, obszedłem cały dom, ale było pusto. Wszędzie pusto... I wtedy zadzwonił jej domowy telefon. Podniosłem słuchawkę i mnie najzwyczajniej w świecie zamurowało. Od razu rozpoznałem ten głos. Charles Donovan. Mój dowódca z czasów, gdy jeszcze byłem szeregowcem. Plotki stały się faktem. Donovan, niegdyś wzorowy żołnierz i powszechnie poważany człowiek stał się 'grubą rybą', ale, że tak to ujmę, po drugiej stronie. Właśnie rozmawiałem z szefem jednego z większych karteli narkotykowych. Co więcej, ten szmaciarz miał Rachel. Słyszałem jej głos. Słyszałem jak krzyczała, błagała, żebym jej pomógł. >> Spokojnie. Opanuj emocje... << 
 
Donovan wykombinował sobie, że będzie jego kartą przetargową. Miałem zrobić coś dla niego, w zamian dostając z powrotem całą i zdrową Rachel. Co ty byś zrobił na moim miejscu?
Nie miałem innego wyjścia. Zgodziłem się. Dla niej...
Następnego dnia już byłem w trasie. Co miałem zrobić pytasz? Właściwie to niewiele. Miałem... zabić kogoś. Gość nazywał się Erick Burdy. Nie pytaj mnie kim był, bo sam tego nie wiem. Dostałem tylko nazwisko i adres. Z resztą nie chciałem więcej wiedzieć. Po co? Miałem zrobić swoje i odzyskać Małą. >> Fuck. Powiedziałeś to głośno. A miało być bez uczuć, pamiętasz bałwanie?? << 
 
Dlaczego ja? Dlaczego mnie wybrał Donovan? Bo słyszał o mnie to i owo. Wiedział, że jestem dobry, że na wojnie pozbawiłem życia wielu ludzi, że nie będę miał skrupułów, że się nie zawaham. Właśnie kogoś takiego potrzebował. Zgadza się, mógł wynająć płatnego zabójcę, ale jak sama nazwa wskazuje musiałby zapłacić i to słono. A ja miałem zrobić robotę za darmo, a właściwie za Rachel. A ponadto potrzebował kogoś, komu ufał. A mi ufał. Znał mnie. 
 
Znalezienie Burdy'ego nie było wcale takie łatwe. Jak się okazało ukrywał się w jakiejś zapyziałej norze gdzieś w lesie, kilkanaście kilometrów od najbliższego miasta. Trochę musiałem pokrążyć po okolicy, zanim trafiłem. Ale z drugiej strony przynajmniej mogło obyć się bez zbędnych świadków. Tylko ja i on. Tylko jeden z nas mógł odejść żywy...
Przez chwilę obserwowałem dom. Szybko zorientowałem się, że jest tam sam. Idealnie. Podszedłem bliżej, wślizgnąłem się do środka. Siedział w salonie przed telewizorem, tyłem do wejścia. Idiota w ogóle się nie zorientował. Wlewał tylko w siebie kolejny litr piwa i zagryzał chipsami. Popatrzyłem nawet chwilę na ekran telewizora. Leciała jakaś marna komedia. Pomyślałem, że dodam jeden żart od siebie. Przyłożyłem mu broń do skroni i pozdrowiłem od Donovana. W następnej sekundzie Burdy już nie żył.
Z samochodu zadzwoniłem do 'szefa'. Nie bierz tego nazbyt poważnie. Był moim wrogiem, nie zamierzałem być jego chłopcem na posyłki. Chciałem tylko odzyskać Rachel. Donovan podziękował i w wysłał mi wiadomość z adresem. Tam miałem ją znaleźć. Uwierzyłem. Pędziłem na złamanie karku. Chciałem ją jak najszybciej uwolnić, wziąć w ramiona i przytulić mocno, pocałować jej bladoróżowe usta... >> Przestań! <<

Nie minęło dziesięć minut, a już byłem na miejscu. To było dziwne miejsce. Jakby stara fabryka. Dookoła było pusto. Musiałem przeszukać budynki. Straciłem nad sobą kontrolę. Biegałem w tą i z powrotem jak opętany... W końcu... W końcu trafiłem na wielkie, metalowe drzwi. Pchnąłem je i... Zobaczyłem ją... Siedziała na krześle, przywiązana do niego, tyłem do wejścia. Miała głowę spuszczoną w dół. Było ciemno, żadnych okien. Tylko otwarte drzwi wpuszczały słabą łunę światła. Dlatego nie zauważyłem tego wcześniej... >> Spokojnie. Opanuj się... Tak ku**wa, łatwo mówić...<<
Podszedłem, dotknąłem jej jeszcze ciepłego ciała. Tak, jeszcze ciepłego. Nie reagowała, gdy wypowiadałem jej imię. Uniosłem jej głowę i zobaczyłem stróżkę krwi, która jeszcze wypływała z dziury w jej czole...
Przepraszam. Daj mi chwilę... >> Rachel. Moja mała Rachel... Przepraszam... Nie rycz! Jesteś ku**wa komandosem, czy nie?! <<

Chwilę później dostałem wiadomość. „Świetnie załatwiłeś sprawę, jestem z ciebie dumny. Niestety twoja dziunia nie była taka grzeczna. To dlatego. Jednego z chłopaków poniosło. Naprawdę mi przykro. Inaczej to planowałem. C.D.”
Nie masz pojęcia co wtedy czułem. Ta wściekłość i bezradność, gniew i pragnienie zemsty...
Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że za kilka miesięcy nadarzy się okazja. 
 
Po tych wydarzeniach wróciłem na stare śmieci i chciałem ułożyć życie od nowa. Ale przeszłość mi nie pozwalała. Za dnia pracowałem, nocami snułem kolejne plany tego, co zrobię Donovanowi kiedy go w końcu znajdę, co będzie go najbardziej bolało, przez co będzie najbardziej cierpiał. Albo żeby po prostu sprzątnąć tego jednego śmiecia z powierzchni ziemi.
W końcu nadeszła noc z 23 na 24 października. Pamiętam dokładnie. Było już po północy, ale ja jeszcze siedziałem w warsztacie nad Seatem sąsiada. Miałem mu wymienić tarcze hamulcowe. Niby nic, ale jakoś wcześniej nie miałem czasu się nim zająć. Mieliśmy wtedy warsztat pełen aut do zrobienia, większość była w kiepskim stanie. I przyszli. Donovan i jego dwóch osiłków. Śmiać mi się chciało, naprawdę. Tłumaczył, że mu przykro, ale musi pozbyć się wszelkich świadków. Mnie również. Wtedy zrozumiałem, że Rachel nie zginęła dlatego, że „jednego z chłopaków poniosło”. Po prostu za dużo widziała. Była zbędnym świadkiem. Tak jak ja. Z tą różnicą, że ja mogłem się bronić, bo miałem i siłę i umiejętności. Ona nie...
Chcieli mnie sprzątnąć po cichu, więc nie wyciągnęli broni. Chcieli... Krótko mówiąc chcieli mi ukręcić łeb. Zaskoczyłem ich, bo się nie poddałem. Dla Rachel. Chciałaby, żebym walczył, żebym się nie poddał. Chciałem żyć dla niej, bo jak długo żyję ja, tak długo żyć będzie to, co nas połączyło... >> Zamilcz... <<*

Jeden dostał kluczem francuskim w skroń. Z drugim siłowałem się trochę dłużej, ale w końcu jego kark się poddał. Został mi tylko Donovan. Ale chyba szkoda mu było eleganckiego garnituru, bo nie cackał się. Najzwyczajniej w świecie chwycił za broń i wymierzył we mnie. Zabawne. Ciągle miałem wrażenie, że nie jest do końca świadom z kim ma do czynienia. Uśmiechnąłem się tyko pod nosem. Dzieliły nas dosłownie dwa kroki. Spojrzałem na niego. Był taki pewny siebie. Żałuj, że nie widziałeś, jak zrzedła mu mina, kiedy jednym szybkim ruchem wykręciłem mu rękę tak, że teraz broń celowała prosto w jego serce. Zaczął grać na zwłokę. Gadał żebym strzelał, śmierć za śmierć. Owszem, ale nie tak szybko. Silnym kopnięciem w brzuch położyłem go na ziemi. Potem połamałem mu ręce i nogi. Kopałem, biłem pięściami jego ciało. Żył, ale był nieprzytomny. Poczekałem chwilę, a kiedy wróciły mu resztki świadomości zrobiłem to samo, co on zrobił Rachel. Przyłożyłem mu lufę broni do głowy dokładnie między oczami. I nacisnąłem spust. 
 
Nie. Nie żałuję. Jednego sku***syna na ziemi mniej.
Pytasz po co ci to opowiadam. Wiesz, w życiu każdego człowieka nadchodzi taki moment, że czuje, że jego koniec jest blisko. Nie znasz dnia ani godziny, ale wiesz, że koniec w końcu nadejdzie. I spisujesz testament. Albo list. Dla potomnych. Niech wiedzą co się działo w twoim chorym umyśle. To jest tak jakby mój list. Możesz go opowiadać komu chcesz. Rób to. Kiedy stąd wyjdziesz, o ile stąd wyjdziesz, niech wszyscy się dowiedzą z kim siedziałeś. I pamiętaj, nigdy nie zapomnisz o swoich błędach. Życie ci na to nie pozwoli. Prędzej czy później i ciebie przeszłość dopadnie. Pytanie tylko, co wtedy zrobisz. Stchórzysz i dasz się zniszczyć? Czy przeciwstawisz się jej i zawalczysz? 
  
*Gwoli ścisłości: (dla tych co się nie domyślili) teksty w >>...<< to myśli, których główny bohater nie wypowiada głośno. To słowa, które kieruje do samego siebie.


I znowu muszę się wytłumaczyć. Tytuł opowiadania tym razem jest inny, niż tytuł piosenki, bo po prostu nie pasuje. Za to piosenka sama w sobie pasuje jak najbardziej, zwłaszcza jeśli chodzi o klimat.  Dzięki niej pokonałam trwającą kilka ostatnich tygodni niemoc twórczą i napisałam praktycznie całość za jednym podejściem. :)

ENJOY!

3 maja 2014

FANFICTION: Nałożnica króla

You are the hole in my head.
You are the space in my bed.
You are the silence in between what I thought
And what I said.

You are the night time fear.
You are the morning
When it’s clear.
When, it’s over you’ll start.

You’re my head.
You’re my heart...


Słowem wstępu...

Jak widzicie, wzięłam się i napisałam 'fanfika'. "A co." - pomyślałam - "Nie będę gorsza." Chociaż nie wiem, czy można to podciągnąć pod fanfiction. Może raczej coś w stylu: "wariacja na temat". :D
Jak się już zapewne zorientowaliście, opowiadanie dotyczy Lokiego. Dlaczego akurat on? Zaczęło się kilka miesięcy temu. Najpierw obejrzałam "Avengers." Potem był "Iron man"... Wszystkie trzy części. Pan Downey skutecznie zwrócił moją uwagę. I zaczęłam czytać wszelkie fanfiction jakie znalazłam. Domyślacie się pewnie, że od Starka do Lokiego już całkiem niedaleko. W ten sposób od blogów o blaszaku przeszłam do tych poświęconych bogu kłamstw. W końcu zdecydowałam się obejrzeć film. Tak, dziwna kolejność, wiem, ale tak po prostu było.
Po "Thorze" były kolejne fanowskie historie. I tu dochodzimy do punktu kulminacyjnego.  Niestety nie miałam możliwości pojechać do kina, musiałam zatem czekać, aż film pojawi się w możliwej do obejrzenia jakości w internecie. Kiedy w końcu miałam wszystko: internet, wolny czas i apetyt na film obejrzałam "Mroczny świat". Oglądałam późnym wieczorem, więc od razu po 'seansie' (jeśli takowym można nazwać oglądanie filmu na laptopie ;]) położyłam się do łóżka. Jednak ostatnia scena nie pozwoliła mi spać. Leżałam jeszcze co najmniej dwie godziny, a w mojej głowie zrodził się ten oto chory scenariusz...

Zanim jednak poczytacie weźcie pod uwagę, że: opieram się tylko i wyłącznie na fabule filmu. Nie ma mowy o jakiejś szczególnej fascynacji mitologią nordycką. Przenosimy się w czasie do przyszłości, w stosunku do wydarzeń z "Mrocznego świata". Loki objął tron w Asgardzie, nie wnikamy w to jak. Thor dotychczas przebywał na ziemi z Jane. Odyna... po prostu nie ma. Możemy przyjąć, że umarł, albo nie wiem co. Tu macie dowolność wyboru. Można nawet rzec, że to opowiadanie z filmem łączy jedynie Loki i Asgard. Reszta jest pisana tak, żeby pasowało. Najistotniejsza jest relacja ona-on.


PS. W tym przypadku, jako że to opowiadanie jest pisane na trochę innej zasadzie niż reszta, (szukałam piosenki do opowiadania, zamiast pisać opowiadanie pod piosenkę) postanowiłam nadać mu też własny tytuł. ;)

Źródło: http://fc09.deviantart.net

NAŁOŻNICA KRÓLA

    W komnacie panował półmrok. Zasłonięte okna uniemożliwiały przebicie się światła z zewnątrz; jedynie dwa złote kandelabry, postawione w dwóch kątach rozpraszały mrok. Między nimi stało wielkie, królewskie łoże.
    Blond włosa kobieta leżała nago, opierając głowę na torsie śpiącego kochanka. Czuła, jak jego klatka piersiowa unosi się i opada w rytm oddechu. Mimo zmęczenia nie spała. Nie potrafiła przy nim zasnąć, a może raczej nie chciała. Rzadko miała okazję być tak blisko niego, chłonąć jego zapach całą sobą; rzadko, albo nie tak często, jakby tego pragnęła.
    Patrzyła w jeden punkt gdzieś przed sobą i rozmyślała. Najpierw myślała o tym, jakie spotkało ją szczęście, że może być tu, gdzie jest. Kącik jej bladoróżowych ust uniósł się w nieśmiałym uśmiechu. Jednak wraz z kolejną myślą uśmiech zniknął z twarzy kobiety. Przyszło jej bowiem do głowy, że chyba jest przeklęta, bo musi być tym, kim jest. W końcu z jej oczu popłynęły dwie ciche łzy, zdradzające cierpienie, jakiego doznawała każdego dnia. Tak bardzo chciała, by jej życie wyglądało inaczej, a zarazem nie miała dość odwagi i samozaparcia, by cokolwiek zmienić. Jedyny logiczny wniosek, jaki jej się w tej chwili nasunął, był taki, że się uzależniła. Tak, uzależniła się od niego. Była gotowa zrobić dla niego wiele, jeśli nie wszystko.
    Poczuła nagły ruch. Obudził się. Jej serce zaczęło bić pobudzone niepewnością. Uniosła się ostrożne i oparła na łokciu. Zaczęła wodzić wzrokiem po jego nagim ciele, by w końcu spojrzeć w jego szmaragdowe źrenice. Nie patrzył na nią. Leżąc na wznak, z dłońmi podłożonymi pod głowę, wpatrywał się w sufit.
    - Wystarczy na dzisiaj. Ubierz się i wyjdź. - usłyszała.
    - Jest środek nocy... - zaczęła.
    - Wyjdź! - przerwał jej nie zaszczycając jej spojrzeniem.
    - Jak sobie wasza wysokość życzy. - wyszeptała. Przez chwilę jeszcze patrzyła mu prosto w twarz, on jednak to lekceważył. Wstała więc, założyła suknię i spełniła rozkaz króla, opuszczając komnatę. 

 *
    Nadszedł ten dzień. Jego genialny plan w końcu się ziści. Jego marzenia staną się rzeczywistością. Dziś wyrusza na podbój wszechświata. Udało mu się przejąć Asgard, uda mu się także z innymi krainami. Nie ma już nikogo, kto mógłby mu przeszkodzić. Ci, którzy najbardziej się sprzeciwiali i chcieli sprowadzić Thora, są zamknięci albo martwi. Reszta się podporządkowała. Nie sądził, że to będzie takie proste.
    Wyszedł na dziedziniec. Armia jest gotowa do wymarszu, czekają tylko na rozkaz. Dosiadł karego rumaka i zmierzył wzrokiem dowódców. Ci patrzeli na swojego króla z niepewnością i oczekiwaniem w oczach.
    - Na Midgard. - wykrzyknął. Już po chwili cała asgardzka armia z Lokim na czele, zmierzała w stronę Bifrostu.
 
*
    Usłyszała kroki. Wychyliła się lekko zza rogu by po chwili schować się z powrotem.
    - Teraz albo nigdy. - wymamrotała pod nosem. Z dwoma żołnierzami poradzi sobie bez większego problemu. Uspokoiła więc serce głębokim oddechem i nie zastanawiając się dłużej wyszła nadchodzącym naprzeciw. Żołnierze zmierzyli ją wzrokiem. Oni wiedzieli kim jest ona, a ona wiedziała, że każdy z nich chciałby choć raz zająć miejsce króla u jej boku. Pragnęli jej, ale ona była własnością władcy i nawet, jeśli ten nie kochał blondynki i nie czuł nic innego, prócz pożądania, oni nie mieli prawa jej tknąć.
    Podeszła bliżej do jednego z żołnierzy. Ku jego zaskoczeniu jedną rękę zarzuciła mu na szyję, drugą zaś oparła o jego tors. Patrzyła mu prosto w oczy, jakby chciała zajrzeć w głąb jego duszy. Zbliżyła swoje usta do lekko rozchylonych warg mężczyzny tak, jakby chciała go pocałować. Jej serce, mimo napiętej sytuacji biło spokojnie, jakby nieświadome tego, co za chwilę ma się stać...
    Szybkim ruchem chwyciła miecz żołnierza. Cofnęła się o krok by za moment, bez zastanowienia, zamachnąć bronią, rozcinając mężczyźnie tętnicę. Szkarłatna krew zaczęła spływać po zbroi upadającego żołnierza.
    Drugi wojownik zareagował natychmiast. Sięgnął po miecz, który po chwili ze świstem przeciął powietrze tuż przed twarzą kobiety. Zdążyła jednak zrobić unik, odchylając się do tyłu. Poprawiła chwyt na rękojeści i natarła na przeciwnika. Miała jednak do czynienia z wprawionym w walce żołnierzem asgardzkiej armii, była więc świadoma, że nie pokona go szybko. Co chwila po pustym korytarzu rozchodził się dźwięk stykających się ze sobą mieczy. Żołnierz był zaskoczony umiejętnościami kobiety, która zyskiwała przewagę w walce. Kolejne uniki, obroty i zadawane przez nią ciosy wprawiały go w zdumienie. Kiedy i jak nałożnica króla nauczyła się szermierki?
    Brak skupienia zaważył na wyniku potyczki. Kobieta jednym, szybkim ciosem wytrąciła broń z ręki przeciwnika, po czym przyłożyła sztych swojego miecza do gardła żołnierza.
    - Zdejmuj zbroję. - rozkazała.
    Po kilku minutach szła już na dziedziniec, skąd miała wyruszyć armia. Teraz jednak w niczym nie przypominała kochanki króla. Szła pewnym krokiem w nieco za dużej, złotej zbroi. Piękne loki ukryła pod hełmem. W ręku dzierżyła ciężki miecz. Udało jej się. Jej serce biło teraz szybciej, trochę z podniecenia, trochę z niepewności. Bała się, ale tylko w ten sposób mogła być tam razem z nim.

 *
    Na Ziemi zapanował totalny chaos. Asgardzcy wojownicy toczyli wojnę z ziemskimi żołnierzami. Zaproszenie przyjęli także agenci Tarczy z Mścicielami na czele. Można powiedzieć, że ich pojawienie się zdecydowało o losach wojny. Dopóki bowiem ich nie było, wszystko szło po myśli Lokiego. Jego żołnierze wykonywali posłusznie rozkazy - zabijali każdego, kto stanął im na drodze. Do czasu...
    Pierwszy przed szereg wychylił się Stark w swojej stalowej zbroi. Wysyłał w powietrze kolejne pociski, by te po chwili rozbijały grupy wrogiego wojska. Kiedy dołączyli pozostali Mściciele, szala zwycięstwa niebezpiecznie przechyliła się na midgardzką stronę. Loki obserwował wydarzenia z dachu jednego z wyższych budynków. Wcześniej był pewien zwycięstwa, jednak teraz widział, jak coraz bardziej się ono oddala. Pora zainterweniować.
    Ruszył pewnym krokiem w stronę schodów i zszedł trzy piętra niżej. Tam pojawiły się kłopoty - duża grupa żołnierzy pod dowództwem Fury'ego. Namierzyli go i znów chcieli go pojmać. Nie mógł na to pozwolić. Miał w tej chwili coś ważniejszego do zrobienia. Musiał wesprzeć swoich wojowników. Inaczej przegrają. Nie miał w tej chwili czasu na potyczkę z ludźmi Fury'ego i nie chciał marnować na nich energii. Ucieczka wydawała się być w tym momencie najrozsądniejszym wyjściem. Wykorzystał fakt, że nie został jeszcze zauważony i ruszył korytarzem w przeciwnym kierunku. Jak się jednak okazało, nie był to szczęśliwy dzień dla Lokiego. Kiedy wyszedł zza rogu, niemalże wpadł na dwóch agentów Tarczy. Zaklął tylko pod nosem kiedy ci wymierzyli w niego bronią. Nie miał jednak zamiaru tak łatwo się poddać. Nie po to tu wrócił.
    Wszystko działo się bardzo szybko. Jednemu z agentów Loki wytrącił broń z ręki kopnięciem, drugiego zaś chwycił za szyję i jednym, szybkim ruchem skręcił mężczyźnie kark. Kiedy pierwszy chciał sięgnąć po broń, bóg chwycił go i wypchnął za okno, ciałem mężczyzny wybijając szybę. Jednak odgłosy potyczki dotarły do pozostałych żołnierzy. Już było słychać, że kilku z nich biegnie w tym kierunku. Loki zaczął biec. Mijał kolejne korytarze, ale cały czas słyszał kroki. Ścigali go.
    Minął kolejny zakręt i zatrzymał się gwałtownie. Zobaczył przed sobą asgardzkiego żołnierza.
    - Co tu robisz? Nie kryj się tchórzu, idź walczyć! - wrzasnął bóg.
    - Uciekaj Panie. Ja ich zatrzymam. - usłyszał w odpowiedzi. Zatrzymał wzrok na twarzy żołnierza, po części zakrytej przez hełm. Znał ten głos. Rozpoznał ją.
    - Co ty...? - zaczął zaskoczony.
    - Loki uciekaj! - powiedziała stanowczo, wyciągając dwa miecze. Bóg przyglądał jej się zaskoczony tym, co się dzieje. Ona, kobieta, nałożnica tutaj? W zbroi? Jak?
    - Uciekaj! Błagam cię! - kobiecy krzyk pobudził go do działania. Kroki ludzi Fury'ego były coraz wyraźniejsze, a ona była w tej chwili jego jedyną szansą. Albo on, albo ona. Przykre, ale prawdziwe.
    Nie mówiąc już nic minął kobietę i ruszył przed siebie. 

 *
    Przez chwilę patrzyła jak ucieka. Dobrze. Zrobi wszystko, co w jej mocy, żeby go nie dopadli. Poprawiła chwyt na broni i wyszła wrogom naprzeciw. Szła pewnym krokiem, ale jej serce biło jak oszalałe. Jej ciało zaczęło drżeć, niepewne swojej przyszłości. Ale to się nie liczyło. Pomoże mu, ocali go. Chociaż tyle może zrobić.
    Żołnierze wybiegli zza rogu. Na jej widok zatrzymali się, a ona wymierzyła w nich bronią. Było ich pięciu. Była szczerze zaskoczona, że Lokiego, boga kłamstwa, wroga numer jeden, ścigała tak mała grupa. Ale to lepiej, łatwiej sobie z nimi poradzi. Nie zastanawiając się dłużej, zaatakowała.
    Wykonywała kolejne, sprawne ruchy mieczami, zadając wrogom bolesne rany. Jeden siedział już pod ścianą i zwijał się z bólu. Dłonie, w których jeszcze przed chwilą trzymał broń, teraz leżały odcięte gdzieś na korytarzu. Drugi leżał obok najbliższych drzwi martwy. Pozostało tylko trzech.
    Kiedy walczyła z dwoma żołnierzami, trzeci zaszedł ją od tyłu i uderzył kolbą w plecy. Wbrew jego przypuszczeniom kobieta nie upadła, ale to wystarczyło, by inny żołnierz mógł wytrącić jej miecz z prawej ręki. Do tego blondynka traciła siły. Było coraz gorzej, ale nawet ona nie spodziewała się takiego obrotu sprawy.
    Mimo uderzenia i utraty broni, kobieta nie poddała się. Walczyła z dwoma żołnierzami na raz, a wszystko po to, by odwrócić ich uwagę od Lokiego. Chciała ich w końcu pokonać i pobiec za królem, powiedzieć mu, co takiego uczyniła i że nie zrobiła tego dla siebie. Chciała mu w końcu pokazać, jak bardzo jej zależy, że chce, że kocha... Wtedy poczuła silny ból promieniujący od strony pleców. Nie mogła oddychać. Widziała szydercze uśmiechy na twarzach wrogów. Opuściła wzrok. Zobaczyła wystające z jej piersi ostrze miecza. Tego miecza, który chwilę wcześniej straciła. Opadła na kolana. Czuła jak ciepła, szkarłatna ciecz spływa po jej delikatnym ciele. To nie tak, to nie miało się tak skończyć...
    - Gdzie on jest? Odpowiadaj! - słyszała głos żołnierza, ale był niewyraźny, jakby stłumiony.
    - Gadaj! - poczuła nagłe szarpnięcie. Jej ciało opadło bezwładnie na zimną podłogę. Z jej otwartych jeszcze oczu popłynęła jedna, kryształowa łza. Nie miała już sił, żeby cokolwiek im odpowiedzieć. Z resztą, nawet gdyby była w stanie, nigdy nie powiedziałaby im gdzie on może się kryć.
    Jednak resztkami sił, zanim wyzionęła ducha, wyszeptała niemal niesłyszalnie jego imię:
    - Loki. -
 
*
    Musiał uciekać. Znowu. Znowu pojawił się Thor ze swoim Mjolnirem. Znowu pokrzyżował jego plany. Wrócił do Asgardu, ale nie jako zwycięzca. Wrócił z resztką ocalałych żołnierzy jako ci pokonani. Zapewne może spodziewać się wizyty brata, bo ten, wiedząc jaka jest sytuacja, za nic nie pozwoli mu pozostać przy władzy. Będzie chciał walczyć. Ale on będzie już na to przygotowany.
    Wściekły Loki szedł szybkim krokiem do swojej komnaty. Wszedł zatrzaskując za sobą drzwi. Teraz musiał mieć chwilę dla siebie. Musiał wyrzucić z siebie wszystko.
    Jakieś dwie godziny później król Asgardu leżał już w swoim łożu z kielichem w ręku, wpatrzony w jakiś punkt na suficie. Rozmyślał nad klęską, nad tym jak mógł jej zapobiec i co zrobić, by nie powtórzyć błędu. Jego rozmyślania przerwało nieśmiałe pukanie.
    - Wejść. - powiedział od niechcenia. Drzwi do komnaty otworzyły się, a w progu stanęła kobieta, niezwykłej urody brunetka. Miała długie, proste włosy, a jej suknia barwą przypominała szmaragd. Weszła nieco onieśmielona i pochyliła czoło przed władcą.
    - Podejdź. - rozkazał - Muszę odreagować. - dodał bardziej do siebie.

Obserwatorzy